niedziela, 31 lipca 2022

RODEK TYGONIA RECITAL PRYWATNY - występ solowy- kameralny recital GITARA KLASYCZNA Oktavia Bujnowicz
i jej Trzy Gitary
CZWARTEK – SALON – PRACOWNIA-  TWÓRCOWNI FORMA T - kilkunastu słuchaczy wtłoczyło się miedzy sztalugi a stoły do rysowania w podziemiach/ przyziemiu filii Biblioteki Śląskiej na ulicy Ligonia. Spotkanie miało być „rodzinne- nieoficjalne”
Oktavia – przedstawiła nam kilka swoich ulubionych gitar, każda opatulona w pokrowcu/ pudle, Oktavia -Eteryczna Istota- opowiadała co zagra i dlaczego akurat na tej gitarze, opowieść o historii gitary  i to już było ciekawe,
a kiedy „trąciła struny” nasza pracownia zamieniła się w KRAINĘ NIE-TU, GDZIEŚ WYŻEJ…poszybowaliśmy- CHMURY WYSOKIE
mury biblioteczne tym razem wchłaniały dźwięki razem z nami
może uda się kontynuować takie co miesięczne
SPOTKANIA MUZYCZNE OCZYMA USZY I DUSZY – SŁOWO – DŹWIĘK – OBRAZ „ salon  Twórcowni

https://www.facebook.com/people/Oktavia-Bujnowicz/100009061325959/
Benjamin Britten (19131976) Nocturnal after John Dowland op. 70
Oktavia Bujnowicz (@oktavia_bujnowicz) • Instagram photos ...https://www.instagram.com ›
https://www.youtube.com/watch?v=G4F3s7t7E6I

Oktavia Bujnowicz. Musician. ▪︎classical guitarist ▪︎born in Poland ▪︎19 years old. youtu.be/eEvOSTu2eK4. Italy 's profile picture. Italy.
https://www.forum-gitarre.at/index.php/12-hauptkategorie/138-bujnowicz-curriculum-d

Gitara (wł. chitarra) – instrument muzyczny z grupy strunowych szarpanych z pudłem rezonansowym, gryfem i progami na podstrunnicy. Zazwyczaj ma 6 strun, lecz można spotkać również gitary z czterema, pięcioma, siedmioma, ośmioma, dziesięcioma lub dwunastoma strunami. Instrument ten odgrywa ważną rolę w muzyce bluesowej, country, flamenco, rockowej ...Instrument ten transponuje o oktawę w dół, tzn. wszystkie dźwięki zapisane w nutach brzmią na gitarze oktawę niżej niż wynikałoby to z zapisu nutowego (np. najniższa struna to E, a zapis nutowy jest wykonywany w kluczu wiolinowym jako e). Klucz wiolinowy z dopisaną małą ósemką pod spodem nazywa się kluczem gitarowym. Gitary są wykonywane i naprawiane przez lutników, najlepszej jakości instrumenty są nadal wykonywane ręcznie bądź z dużym udziałem człowieka. Na gitarze gra się palcami (opuszkami i paznokciami albo samymi opuszkami) lub kostką. Kostka jest przeznaczona głównie do gry akordami na gitarze z metalowymi strunami (akustycznej, elektrycznej). Istnieją również tzw. „pazurki” zrobione z metalu lub tworzywa sztucznego, które nakłada się na palce. Pudło rezonansowe ma decydujący wpływ na brzmienie instrumentu. Jego płytę wierzchnią wykonuje się z drewna o najwyższych własnościach rezonujących – z reguły używa się świerku i cedru. Nadaje się do tego jedynie drewno o drobnych słojach i całkowicie suche. Wnętrze pudła rezonansowego jest ożebrowane dla wzmocnienia konstrukcji i ma duży wpływ na brzmienie instrumentu. W płycie wierzchniej wycina się otwór rezonansowy, wokół którego wykonuje się ozdobną rozetę. Bok oraz tył pudła wykonuje się zazwyczaj z jednej lub dwóch sklejonych listew. Same struny gitary wydają bardzo cichy dźwięk. Żeby uzyskać wystarczającą głośność, wibracje są wzmacniane mechanicznie pudłem rezonansowym lub elektronicznie. Stąd główny podział gitar na akustyczne i elektryczne. Znana współcześnie GITARA KLASYCZNA wywodzi się od gitary barokowej, która w 2 poł. XVIII otrzymała szósty chór. Najstarszą zachowaną sześciochórową gitarą jest instrument wykonany przez Francisco Sanguino w 1759, zaś pierwszą publikację na ten instrument wydał Antonio Ballesteros pt. Obra para guitarra de seis órdenes w 1780. Taka gitara zyskiwała popularność od lat 60. Następnie z chórów rezygnowano na rzecz pojedynczych strun, w latach 80. lutnicy i gitarzyści włoscy i francuscy już zdecydowanie preferowali pojedyncze struny. W ten sposób powstał instrument znany wtedy jako GITARA HISZPAŃSKA (w odróżnieniu od gitary angielskiej), a współcześnie jako GITARA ROMANTYCZNA lub gitara wczesnoromantyczna (ang. early romantic guitar). Instrument był niezwykle popularny w pierwszej połowie XIX w., wśród amatorów, na salonach, a także jako instrument koncertowy, aczkolwiek nie był traktowany poważnie przez kompozytorów. Najbardziej cenionymi gitarzystami-wirtuozami tej epoki, zwanej w historiografii muzycznej jako "złoty wiek gitary", byli: Ferdinando Carulli, Fernando Sor, Luigi Legnani, Matteo Carcassi, Johann Kaspar Mertz, Napoléon Coste, Giulio Regondi. Najsłynniejszymi polskimi wirtuozami tego instrumentu byli: Feliks Horecki, Jan Nepomucen Bobrowicz, Marek Sokołowski. Gitara rozwijała się następnie w 2 poł. XIX w. Współczesny kształt nadał jej hiszpański gitarzysta i lutnik żyjący w XIX wieku, ANTONIO DE TORRES JURADO (1817-1892). Jego najstarszy zachowany instrument pochodzi z 1854. Z jego instrumentów korzystał największy europejski gitarzysta późnoromantyczny, FRANCISCO TÁRREGA. Torres m.in. zwiększył menzurę, zmienił kształt pudła rezonansowego oraz udoskonalił żebrowanie. Od 1946, po wynalezieniu strun nylonowych, zaczęto z nich korzystać również w gitarze. Wyparły one struny jelitowe. Gitara ma miękkie, nylonowe struny, na których dźwięk wydobywa się palcami z paznokciem. Pozwala to na rozmaite techniki gry niemożliwe do uzyskania za pomocą piórka, takie, jak tirando, apoyando, arpeggio, tremolo, rasguado itd. Grający znajduje się w pozycji siedzącej, zaś gitara zostaje oparta po kątem ok. 45 stopni na lewej nodze. Przechylenie gitary uzyskuje się przez podniesienie lewej nogi przy pomocy podnóżka i położeniu instrumentu na niej lub poprzez zastosowanie podgitarnika, który kładzie się na swobodnie spoczywającą nogę, na którym oparta jest gitara. W gitarach akustycznych drgania strun są przenoszone przez mostek do płyty wierzchniej. Płyta ta, zazwyczaj wykonana ze sprężystego drewna (np. świerk, cedr), wprawia w drgania powietrze, produkując dźwięk. wikipedia

wtorek, 1 lutego 2022

GALERIA KSIĘŻYCOWA CZY KSIĄŻYCOWA?

GALERIA KSIĘŻYCOWA CZY KSIĄŻYCOWA?
KOLEJNA PRÓBA 
POKAZANIA PRAC TWÓRCOWNIKÓW
ich jedyną wadą jest baaardzo dłuugie powstawanie
niektóre nadal schną n a sztalugach, rozeschnięte od braku dotyku pędzla
ale - mobilizujemy się,
bo okazało się
że jesteśmy docenieni
zauważeni
zauważono naszą "potrzebność"
dziękujemy za wsparcie z całkiem nieoczekiwanej strony

niedziela, 31 stycznia 2021

MĘKI TWÓRCZE księżycowe rozmowy z Widzem

MOON MIRONA



O ile miałbym określić siebie jako twórcę nazwałbym siebie malarzem duszy, wyobraźni, czyli tego potencjału energii, mieszczącego się wewnątrz nas świata, świata wnikliwie zaobserwowanego wrażliwym okiem i wchłoniętego w powszednich, dziennych szarościach, lecz świat ten jednak jest innym miejscem niż ten codzienny obszar naszych małych rytuałów codziennej krzątaniny, oddalony od szarych problemów. Inny, bo wchłonięty, przetworzony długoletniej fermentacji, inny, bo zaadaptowany wewnętrznie, łagodniejszy i na swój sposób bardziej stabilny, bezpieczny. Więc tak jak już zdeklarowałem się na początku jestem malarzem swojego wnętrza, wiecznie odnawianych codziennie pokojów duszy, asystentem tych obszernych przestrzeni, rześkiego powiewu wyobraźni, kłębiącemu się niezdarnym, statycznym i niedoskonałym futerale, pudełku ciała. Tak, kontrola, wstrzymanie, zatrzymanie tego wielkiego, nieodgadnionego uniwersum mikroskopijnym w stosunku do niego cielesnym pudełku o szczelnych granicach. Próbuję uklepać, wymodelować różniastymi, czasem pstrokatymi kolorami to wnętrze, by jego niewidzialność nabrała pewnej konkretności, namacalności, elektryzującego ciśnienia. Więc być może paradoksalnie malowany przeze mnie świat duszy jest czymś stałym dla mnie, niż niespokojny, przemijalny, nietrwały świat zewnętrzny.
Proces mój twórczy jest właśnie badaniem, rejestracją moich stanów duchowych, psychicznych, utrwalaniem ich w plastycznych, malarskich mediach. A jeśli i świat duszy to i świat snów jest mi bliski, jego zdefragmentowane krzywe odbicie w głębinie zwierciadła, a może podziemnej studni, w którym odbiciu zachwiane są proporcje, krajobrazy nagle zbliżają się i oddalają a kształty i kolory zmieniają się w okamgnieniu. Ten rozedrgany, wibrujący zaskakującymi wrażeniami, prowadzący z pozoru absurdalną narrację świat snów jest miejscem, gdzie wszystko jest możliwe. Być może jestem w nim jedynym kreatorem, sprawcą, źródłem niezwykłych wydarzeń, historyjek, jedynym kontrolerem jego biletów, naginaczem jego cenzury. W snach gonię samego siebie, by nigdy siebie nie złapać, nie dogonić. Czuję się w nich mimowolnym twórcą, samotnym kolorystą, tych niewidocznych przestrzeni poza granicami mojego ciała.

….Tak więc w mojej plastycznej / wizyjnej twórczości główny nacisk stawiam na psychologizm, wizjonerstwo, emocje, podświadomość, wyraz uczuć swoistej, lirycznej poezji, ponad techniczną sprawność wykonania, doskonałe opanowanie warsztatu, więc to, co maluję jest zbieżne ze słowem literaturą, z którą równolegle do powstawania obrazów staje w szranki. Moja aktywność artystyczna jest swoistą medytacją, zamyśleniem nad przemijalnością świata. Chciałbym, żeby moja sztuka oprócz wartości estetycznej formy, cieszenia oka, zestawienia kolorów, zawiłości duktu kreski była przede wszystkim opowieścią o podstawowych pytaniach zadawanych od dzieciństwa. Była zarazem niejednoznaczna jak i mająca uniwersalne znaczenie. Przekaz zrozumiały przez różnych, często odmiennych od siebie w zapatrywaniu na świat odbiorców. Miło by mi było, gdyby widz rejestrujący, próbujący wczytać się w skomplikowaną narrację moich dziełek, odkrył ich nieoczywisty, czasem czarny humor. A przede wszystkim chciałbym, żeby tajemnicza aura zawarta w onirycznym nastroju malowideł udzieliła się oglądającemu. Sprowokowała do zadumy nad dziwnością istnienia w niewidocznej szczelinie dzielącej, przełamującej logikę powszednich dni. Obraz mój mógłby też urzeczywistnić, zrealizować się jako spotkanie dialog, będąc swoistą dyskusją, konfrontacją z innością. Z innym, momentami naiwnym, nielogicznym, ale być może fascynującym moim światem.


notatki z pamiętnika

sobota, 23 stycznia 2021

nowe stare ściezki

notatki z pamiętnika
...
piszę pis kot kot

poniedziałek, 11 stycznia 2021

notatki z pamiętnika
xxx


notatki z pamiętnika rozsypane niechronologicznie nielogicznie puzzle - raz na długi czas
MIEJSCE NA DOM USZERÓW
n arazie dawne akwarele fragmenty z dawno siemianowickimi onirycznymi industrialnymi...

wernisaż 22 lutego 2015
twórcownia & Marek Plura & Biblioteka Sląska zapraszamy na Finisaż wystawy:
Miron Jan Kościelny
Oniryczne Sceny Mojego Gurnego Śluńska
akwarela , gwasz na płótnie
Ekspozycja towarzyszy obchodom 10-lecia Twórcowni FORMA-T.
Prezentowane obrazy, inspirowane twórczością Grupy Janowskiej, powstały w ramach pracy licencjackiej pod kierunkiem prof. Jacka Rykały w Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Wystawa czynna do 26 lutego 2015


Miron Ślązak z duszy i drzewa genealogicznego studiuje na ASP dzięki wspaniałej Uczelni bo tylko na ASP- tolerują takich śląsko lubnych dziwaków...
teoretycznie już licencjat, u prof Marka Rykały z przyjaźnią Mariusza Pałki-
i dzięki wsparciu Twórcowni- rodziny zastępczej-grupy wsparcia
i zachętom profesora Marka Krzystanka ...
MARKU , POZDRAWIAMY i dziękujemy
ŚLĄZACY Z TWÓRCOWNI TO JUŻ 10 LAT
podaj pliz adres bardziej prywatny do udostępnienia szzcegółow http://tworcownia.blogspot.com/
https://www.facebook.com/plura.marek/posts/635405476587596/ # slonzoki.pl

środa, 20 listopada 2019

otwarte drzwi zostały zamkniĘte zatrzaśnięte

dyplom z medalem, wyróżnieniem - no i lipiec - jest konkurs dla dla kogo?????????
OTWARTE DRZWI Nagroda PFRON  NA PRACĘ MAGISTERSKĄ DLA ABSOLWENTOW  Z WYROŻNIENIEM
ODMOWA - - TYLKO NAUKA, SZTUKA SIĘ NIE MIEŚCI W REGULAMINIE!!!!!!!
bo: XVI edycja Konkursu na najlepsze prace magisterskie i doktorskie, których tematem badawczym jest ZJAWISKO NIEPEŁNOSPRAWNOŚCI W WYMIARZE: ZDROWOTNYM, ZAWODOWYM LUB SPOŁECZNYM „OTWARTE DRZWI
- ale student ASP z niepełnosprawnością, piszący w dodatku o swoim domu "chorym i pękajacym" - to nie mieści się w tabelce- nawet jako nagroda: Pociecha dla Syzyfa
JEST PROGRAM STUDENT? SUPER I CO DALEJ ABSOLWENCIE Z MGR JEŚLI NIE MOŻESZ PRACOWAĆ???????ALE CHCESZ NADAL  ROZWIJAĆ SIĘ
I CHCESZ TEŻ POKAZYWAĆ SIĘ INNYM JAKO
TWÓRCA POMIMO
A NIE
WYŁĄCZNIE UŻYTKOWNIK ŁÓŻKA do DRZIMANIA z psem i kotami???????

piątek, 28 czerwca 2019

DYPLOM MIRONA CUM LAUDE święto w najgorętszym dniu lata BWA 26-28 czerwca 2019

notatki z pamiętnika -kartki odnalezione czerwiec 2019

Piątek 28 czerwca- ZAPRASZAMY na świętowanie Dyplomów ASP w Katowicach 2019- wernisaż: 28 czerwca 2019
godz. 17:00, BWA Katowice  godz. 18:00, Rondo Sztuki           VICTORIA!

26 czerwca godz. 11.oo odbyła się obrona dyplomu Twórcownika Mirona Kościelnego – Górnoślązaka  – z nieoczekiwanym  sukcesem!!!! pomimo problemów zdrowotnych, pt
Spadkobiercy Smutku. Kronika Upadku Domu pod 13 (puzzle Pereca nie do złożenia)
Miron Koscielny,  Galeria Sztuki Współczesnej BWA  Dyplom główny: Pracownia Malarstwa
Promotor: prof. dr hab. Jacek Rykała
Dyplom dodatkowy: Pracownia Rysunku – prof. dr hab. Janusz Karbowniczek
Praca pisemna –(proza własna -antypowieść) – promotor  ad. dr Roman Lewandowski
Recenzent: ad. dr Paweł Szeibel 
Tytuł dyplomu:  Spadkobiercy Smutku. Kronika Upadku Domu pod 13 (puzzle Pereca nie do złożenia)
 
Tematem mojej pracy dyplomowej jest mała kronika osnuta wokół zawiłych losów mieszkańców - więźniów stuletniego domu pod numerem trzynastym, zmiażdżonych przez koleiny historii Górnego Śląska. Ja jako potomek wyklętej rodziny niczym w noweli Poego o zagładzie "Domu Uscherów", podróżuję po topografiach pamięci wydobywając w przerysowany, groteskowy sposób paradoksy i tajemnice tego wielokulturowego a zarazem prowincjonalnego, upadłego imperium, rządzonego przez wiekowego wojaka Froda. Metaforą rozpadu tego dawnego, fascynującego mnie świata, pogrążonego w gotyckości i geometriach lęku jest szczelina biegnąca przez połowę domu, będąca także symbolem rodzinnego podziału. W swojej pracy nawiązuję także do modelu niedających się złożyć puzzli oraz opowieści o dziesięciopiętrowej kamienicy Georges’a Pereca.

Jestem wdzięczny za wieloletnie wsparcie akademii- akceptowano i rozumiano  moją Inność i Trudności. Sukces w pokonywaniu znacznych problemów  w funkcjonowaniu nie byłby tak spektakularny bez życzliwości Profesorów Mentorów, indywidualnego planu nauczania oraz wsparcia Twórcowni przy Bibliotece Śląskiej . Dziękuję też za dofinansowanie z programu Student PFRON.

Ten dyplom Z WYRÓŻNIENIEM  jest nadzieją dla innych twórców z problemami,  wspólną radością przyjaciół wspierających wzajemnie rozwój talentów…
MAM OCHOTĘ PODJĄĆ NOWE WYZWANIA, MARZĘ O KONTYNUACJI STUDIOWANIA SILEZJOLOGII i SZTUKI PISANIA!!!

 DZIĘKUJĘ też autorom książek i audycji  o moim Górnym Śląsku, które przeczytałem z Przyjaciółmi bibliofilami z Twórcowni, czuję się zaprzyjaźniony z nimi, bratnimi duszami choć oni/autorzy o tym nie wiedzą (jeszcze)  śp.Stefan Szymutko, Aleksander Nawarecki, Zbigniew Kadłubek, Szczepan Twardoch  …audycje radiowe  Jerzego Kurka i Tadeusza Sławka   –spotykamy się nad tymi samymi brzegami rzeczek-ale nie znamy się osobiście

PRACA DYPLOMOWA JEST PRAWIE GOTOWĄ KSIĄŻKĄ DO WYDANIA -MA ZOSTAĆ WYDANA TU W ASP  OBIECAŁ DZIEKAN -- ….  w imieniu Twórcowni - MANTYKORA


??


środa, 13 marca 2019

bielska jesień środa, 13 marzec 2019

notatki z pamiętnika
2019
start w Bielskiej Jesieni, pomaga w foto Piotr Lemieszko



Prezent dla bezsennego króla, 2018, akryl na płótnie, 120x90

  • Autor: Miron Jan Kościelny

środa, 21 listopada 2018

śląskie baobaby 'z ślaskich pnioków" nie są złe - nie wyrywamy!!! niech Mały Książę się naszych baobabów nie boi- nie zaduszą Ziemi

śląskie baobaby nie są złe - nie wyrywamy!!! niech Mały Książę się naszych baobabów nie boi- nie zaduszą Ziemi

Kiej chcecie poczytać "Małego Księcia" Antoine’a de Saint-Exupery’ego po ślonsku to terozki mogecie. Po naszymu to je "Mały Princ".
Niełatwego zadania przełożenia słynnego „Małego Księcia” na język śląski podjął się mistrz śląskiej mowy Grzegorz Kulik. https://grzegorzkulik.pl/maly-princ/
Niy spodziywoł żech sie, iże przidzie mi przełożyć „Małego Princa” na ślōnsko mowa. Jak ino wydownictwo spytało ale mie, czy bych chcioł, toch zaroz ôdpedzioł, iże toć, że chca. „Mały Princ” to przeca niyôbyczajno historyjo ô tym, co w żywobyciu je richtich ważne, a skirz naszyj ludzkij natury, ta ôpowiyść po latach nic niy traci ze swojij aktualności. Niyrŏz we dziynnyj uwijaczce dobrze je na chwila stanōńć i spōmnieć sie słowa ôd liszki: „niczym sie niy widzi tak dobrze, jak sercym. To, co nojważniyjsze, tego ôczy niy widzōm
Mały Książę należy do książek wielkich. Tłumaczony na małe języki, na języki najmniejsze, na łemkowski, a teraz przez znakomitego tłumacza Grzegorza Kulika na śląski. Wcześniej ukazał się jeszcze w wersji wielkopolskiej. O Różę Księcia dbają czule czytelnicy w Asturii, Aragonii, Bawarii… Region Veneto ma swojego El Principe Picenin, a my mōmy swojigo. Wielkie sprawy w prostych regionalnych słowach -z. kadłubek

poniedziałek, 1 października 2018

PROFESOR ZBIGNIEW KADŁUBEK od 1 października oficjalnie przejmuje berło bibliioteczne

PROFESOR ZBIGNIEW KADŁUBEK z Rybnika 
 Autor szkiców o dawnej i współczesnej kulturze Śląska, retoryce, literaturze średniowiecznej, ekspresjonizmie niemieckim. Opublikował dwie książki na temat teologii św. Piotra Damianiego (1007–1072). Wraz z Tadeuszem Sławkiem redaguje serię komparatystyczną „Civitas Mentis” "Civitas Mentis". Wydał z prof. Aleksandrą Kunce zbiór esejów pt. „Myśleć Śląsk” (Katowice 2007). Autor napisanych po śląsku „Listów z Rzymu” (Katowice 2008). Współpracownik Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka w Warszawie. W 2010 ukazała się jego książka podejmująca problem nowej komparatystyki pt. „Święta Medea. W stronę komparatystyki pozasłownej”, która była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia 2011 w kategorii „eseistyka”[8]. W 2011 wydano pod jego redakcją „99 książek, czyli mały kanon górnośląski” (Księgarnia św. Jacka, Katowice)
PO ŚLĄSKU:
Listy z Rzymu, Księgarnia św. Jacka, Katowice 2008, ​​
Ajschylos : Prōmytojs przibity (śl.) [ (gr.) Προμηθεύς Δεσμώτης (Promētheús Desmṓtēs), (pol.) Prometeusz w okowach ] Kotórz Mały 2013 : przełożył Zbigniew Kadłubek ​ – jest to pierwsze tłumaczenie literatury klasycznej na etnolekt śląsk
Oczy Charibelli: ślady petrarkizmu w siedemnastowiecznej łacińskiej poezji śląskiej, wspólnie z Dariuszem Rottem, Fundacja "Pallas Silesia", Towarzystwo Miłośników Ziemi Pszczyńskiej, Katowice-Pszczyna 2004, ​ISBN 83-914893-4-5​. Rajska radość. Św. Piotr Damiani, Wydawnictwo Gnome, Katowice 2005, ​ISBN 83-87819-04-2​. Św. Piotr Damiani, Wydawnictwo WAM, Kraków 2006, ​ISBN 83-7318-649-2​. Myśleć Śląsk: wybór esejów, wspólnie z Aleksandrą Kunce, posł. Aleksander Nawarecki, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2007, ​ISBN 83-226-1594-9​. Listy z Rzymu, Księgarnia św. Jacka, Katowice 2008, ​ISBN 978-83-7030-619-9​. Święta Medea: w stronę komparatystyki pozasłownej, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2010,
....W 1997 ukończył na Uniwersytecie Śląskim studia na kierunku literaturoznawstwo. W 2001 na podstawie rozprawy pt. Barok w poezji nowołacińskiej na Śląsku na Wydziale Filologicznym UŚl otrzymał stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa, specjalność: literatura łacińska. Tam też w 2011 na podstawie dorobku naukowego oraz rozprawy pt. Święta Medea. W stronę komparatystyki pozasłownej uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa, po czym został profesorem nadzwyczajnym na tym wydziale.  Jest członkiem Komisji Historycznoliterackiej PAN w Katowicach, , Towarzystwa Literackiego im. T. Parnickiego, Verein für Geschichte Schlesiens e.V. i CompaRes – International Society for Iberian-Slavonic Studies, Johannes-Bobrowski-Gesellschaft e.V., prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Uniwersytetu Śląskiego.  W 2015 otwierał listę kandydatów komitetu Zjednoczeni dla Śląska do Sejmu, otrzymując 5010 głosów.
WSPÓŁINICJATOR i członek kapituły Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz”   -UFUNDOWANEJ PRZEZ RODZINNY RYBNIK - dzięki temu dowiedzieliśmy się o istnieniu niesamowitej Postaci Lekarza Zbieracza Pieśni śląskicj i żuków Juliusza Rogera
We wrześniu 2018 wygrał konkurs na nowego dyrektora Biblioteki Śląskiej w Katowicach 
WIKIPEDIA

czwartek, 20 września 2018

Profesor Zbigniew Kadłubek -Górnoślązak nowym Dyrektorem Bibliotek Śląskiej


czwartek 20 września 2018 -prawie zrównanie dnia z nocą 
a tu konkurs rozstrzygnięty Profesor Zbigniew Kadłubek, znany nam jako autor Listów z Rzymu, wygrał konkurs na nowego Dyrektora Biblioteki Śląskiej   literaturoznawca, tłumacz, pisarz, poeta i nauczyciel akademicki, kierujący Katedrą Literatury Porównawczej Uniwersytetu Śląskiego. wielki miłośnik naszej małej Ojczyzny - gorący Pasjonat historii i kultury Górnego Śląska - zasłynął jako autor pierwszego w historii przekładu tragedii antycznej na etnolekt śląski, tłumacząc na godkę „Prometeusza w okowach” Ajschylosa.
GRATULUJEMY 
TWÓRCOWNICY, SZCZEGÓLNIE PNIOKI I KRZOKI
 kadencję zakończył prof. Jan Malicki, kierujący placówką przez ostatnich 27 lat
DZIĘKUJEMY

wtorek, 21 marca 2017

Juliusz Roger patron Górnośląskiej Nagrody Literackiej

szansa dla każdego
Górnośląska Nagroda Literacka „Juliusz” – ogólnopolska nagroda literacka ustanowiona przez Prezydenta Miasta Rybnika. W latach 2016–2018 była przyznawana dla najlepszej polskiej książki a od roku 2019 przyznaje się ją za najlepszą biografię napisaną w języku polskim. 
Juliusz Roger urodził się w 1819 r. w Niederstotzingen koło Ulm w Niemczech. Ukończył studia medyczne w Tybindze, a następnie studia specjalistyczne w Wiedniu.  
W 1847 roku przybył do Rud raciborskich, przyjmując zaproponowane mu przez księcia raciborskiego Wiktora I stanowisko nadwornego lekarza. Oprócz leczenia rodziny książęcej swoją pracę dzielił między trzy ośrodki: Pilchowice, Rudy i Rybnik.
Roger z zamiłowania był przyrodnikiem, entomologiem, opublikował wiele prac z zakresu nauk przyrodniczych.
Żywo interesował się też śląskimi pieśniami ludowymi, które zebrał i wydał drukiem jako zbiór „Pieśni ludu polskiego na Górnym Śląsku”, w którym znalazło się 546 pieśni.  
Zasługą Rogera był znaczny rozwój szpitalnictwa w naszym regionie. Był inicjatorem budowy nowoczesnego, jak na ówczesne czasy, szpitala w Rybniku. Placówkę wybudowanego w latach 1868/1869, w dużej mierze dzięki składkom społecznym i darowiznom. Juliusz Roger nie dożył jego otwarcia, jednak doceniając inicjatywę i zaangażowanie książęcego lekarza, szpital nazwano jego imieniem. Zmarł nagle 7 stycznia 1865 roku, w czasie polowania w lasach rudzkich. Spoczywa na cmentarzu w Rudach
 Rybnickie Dni Literatury, organizowane od 50 lat z myślą o miłośnikach sztuki słowa, ...wybór najlepszej pozycji książkowej minionego roku. postać wyjątkowego patrona – Juliusza Rogera, człowieka umiejętnie łączącego różne dziedziny wiedzy i zasłużonego dla miasta ..
Po raz pierwszy nagroda przyznana została w roku 2016. „Kobro. Skok w przestrzeń” Małgorzaty Czyńskiej – biografia Katarzyny Kobro, awangardowej artystki, nowatorskiej rzeźbiarki, żony Władysława Strzemińskiego. ...

środa, 25 lutego 2015

piątek, 23 stycznia 2015

Ludzie z gumy - z mistrzem Mariuszem Palką


ludzie z gumy zmagania z materią
rycie w linoleum
22 stycznia 2015 roku o godz. 16:00. Galeria Oko dla Sztuki Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Wystawa jubileuszowa Pracownii Druku Wypukłego Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Ludzie z gumy są spadkobiercami ludzi z drzewa występującymi obecnie bardzo rzadko. Charakteryzują się tym, iż lubią zmagać się z wszelką materią a gumą (czyli linoleum) zwłaszcza. Bardzo płochliwi, nie lubią przebywać w stadzie. Są indywidualistami, dlatego trzeba im poświęcać dużo uwagi i postępować delikatnie, aby nie spłoszyć. Ale wysiłek ten przynosi zazwyczaj dobre efekty, gdyż w ludziach z gumy tkwi niesamowity potencjał twórczy a że są to moi studenci, lubię z nimi pracować.  Prowadzę Pracownię Druku Wypukłego Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach od 10 lat. Liczę tę datę od czasu, gdy dyplomowała się moja pierwsza studentka w 2004 roku. prof. Mariusz Pałka 
Artyści Krzysztof Barłóg, Barbara Czapor-Zaręba, Agnieszka Florczyk, Sylwia Hajdus, Karina Kałuża, Luiza Kolasa, Miron Kościelny, Elżbieta Kulej, Pauliina Nykanen, Anna Pikuła, Marek Pośpiech, Anna Puszczewicz, MichalinaRutkowska, Dominika Staniaszek, Natalia Szarafińska, Julia Wójcik

piątek, 21 marca 2014

„Prometojs przibity” niesie ogień po śląsku

Ajschylos : Prōmytojs przibity (śl.) [ (gr.) Προμηθεύς Δεσμώτης (Promētheús Desmṓtēs), (pol.) Prometeusz w okowach ] Kotórz Mały 2013 : przełożył Zbigniew Kadłubek Prometeusz w okowach” („Prometojs przibity”), który ukazał się w serii „Canon Silesiae – Ślŏnskŏ Bibliŏtyka”  ..Prometeusz w okowach, także Prometeusz skowany (gr. Προμηθεύς Δεσμώτης Promētheús Desmṓtēs) – tragedia Ajschylosa, jedyna zachowana część trylogii opowiadającej mit o Prometeuszu.   Prometeusz niosący ogień i Prometeusz wyzwolony. Ajschylos, tłum. Jan Kasprowicz: Prometeusz skowany. Kraków: Wydawnictwo Zielona Sowa, 2003... http://slonzoki.org/2013/12/promytojs-przibity-kolejne-wydawnictwo-w-ramach-canon-silesiae/Prometeusz, to ten który niósł światło ludzkości. Ta książka ma także otwierać pewna drogę i pokazywać że na śląski da się tłumaczyć nawet dzieła tak wielkie i tak historycznie odległe. 

luty 2014  ...https://www.tygodnikprzeglad.pl/slazacy-sa-slazakami-rozmowa-dr-hab-zbigniewem-kadlubkiem/  ....Język śląski długo był zwalczany. ...– Był zwalczany po II wojnie światowej przez niedouczonych nauczycieli, przywożonych przez polskie władze na Górny Śląsk i mających krzewić polskość. Zwalczany jako odmiana niemieckiego. Tak samo jak w czasach pruskich śląski był zwalczany w szkołach jako odmiana polskiego… Z powodu opresji pruskiej i polskiej język śląski okrzepł i stał się mową. A od początku lat 90. mową uszanowaną. Dzisiejsze dławienie tej mowy jest dla mnie niezrozumiałe. Przypisywanie czemuś tak delikatnemu jak mowa brutalnego aspektu politycznego to powrót do dawnych czasów. Dziwi mnie jednak nie tylko sekowanie śląszczyzny – już sama niechęć do niej jest niepojęta. Być może jesteśmy świadkami wielkiego kulturowo wydarzenia: w sercu Europy tworzy się mały słowiański język. A część naukowców i polityków podchodzi do tego nie tylko z dystansem, ale i z nieskrywaną wrogością. Językowy apartheid nie wróży niczego dobrego. 
Z powodu oskarżeń o „proniemieckość”?  – Z powodu ignorancji. Śląski to język słowiański, żaden tam niemiecki. Być może jesteśmy świadkami powstawania języka, który jest w drodze, czymś między poszukiwaniem tożsamości a tęsknotą za wielokulturową przeszłością. Dlatego czasem piszę po śląsku....

poniedziałek, 21 maja 2012

LAJERMAN KRĘCI POWOLI KORBĄ LIRNIKA ANDRIOLLEGO


LAJERMAN KRĘCI  POWOLI KORBĄ  LIRNIKA ANDRIOLLEGO
ALEKSANDER NAWARECKI KROJCOG:

Opowiadając o domu czy rodzinie, nie szukałem pretekstu dla prywatnej autobiografii. Intymny pamiętnik wyglądałby inaczej. Tutaj jedynym kryterium jest Śląsk, a raczej jego osobiste doświadczenie. Osobiste okruchy i ograbki nieuchronnie mieszają się z dyskursem współczesnej humanistyki, ale Lajerman nie jest ani traktatem, ani autobiografią, ani zbiorem esejów, ani tym bardziej postmodernistyczną bryją-hybrydą. Szukając „formy bardziej pojemnej”, spragniony jestem jakiejś „formy śląskiej”, w duchu której trwa nieustanna obróbka resztek, podobna do skrzętnego wykorzystywania apfali – odgrzewania bratkartofli, rychtowania wodzionki, zalewania piernika na moczkę, a czasem nawet, w smutnych przypadkach nędzy – maszkiecenia po hasiokach. Bo i tam można znaleźć skarby, a poza tym na podwórzu najłatwiej spotkać lajermana
Osobiste okruchy i ograbki nieuchronnie mieszają się z dyskursem współczesnej humanistyki
autor „Lajermana” czyni. Przygląda się hałdom, klopsztangom i ryczkom, a więc elementom, bez których trudno sobie Śląsk wyobrazić. Ale w jego rozważaniach nie ma nic oczywistego. Wyrusza w sentymentalne podróże gdzieś w okolice Bierunia, do krainy dzieciństwa rozciągającej się u stóp Klemensowej Górki, do zielonej śląskiej Arkadii, ale błądzi także – być może razem z duchem porzuconej narzeczonej Hessego – po współczesnych ulicach Chorzowa. I znajduje: ducha muzyki, geniusz poezji, tajemniczy, piękny, wciąż żywy świat
http://www.rozswietlamykulture.pl/reflektor/2012/10/11/szukanie-slaskiej-formy-%E2%80%9Elajerman-aleksandra-nawareckiego/
Słowo/Obraz Terytoria 2010

wtorek, 3 stycznia 2012

onirikony akwarelą p edzek maczany w wodziez rzeczułek ślunskiech

kalendarz mało chrono
GÓRNOŚLĄSKIE TOWARZYSTWO LITERACKIE
GAKERIA MIESIĄCA
SIERPIEŃ 2015
http://www.slaskgtl.pl/galeria_miesiaca/13
Miron Jan Ślązak pełnej krwi z pnioków

ONIRONY ŚLUNSKIE  (onirikony)

przebudzenie w kolejnym śnie – tusz, akwarela, gwasz

 Sny i opowiastki o strzygach, utopcach, szczególnie bebokach, były bardziej rzeczywiste niż ponura proza życia. W mych sztafażach fantastycznych próbuję ocalić tragikomiczny wyraz tamtego świata, zakląć na białej płaszczyźnie, ocalić przed niszczącym działaniem czasu moją legendę o dawnej świetnej cywilizacji przemysłowej. Nie opowiadam o realistycznym Śląsku, tylko o wyobrażeniu o nim, śnie utkanym ze skrawków pamięci. Podobnie jak u jednego z prekursorów horroru Lovecrafta bardziej interesuje mnie ucieczka od tego życia niż samo życie. Mój Śląsk jest wielowarstwowy, przemycam w nim postaci z mojego dziecinnego podwórka, obszaru pogranicza, w którym wszystko może się zdarzyć.

Już od dziecięcych lat miałem poczucie inności, które mi zostało do teraz, czuję się nie zawsze rozumiany (to trudniejszy los wilków stepowych i innych outsiderów).

…no i te fascynacje szarymi dziwnie pachnącymi rzeczkami – spływającymi do Odry i Wisły, i dymiącymi kominiusiami, później zwanymi w epoce spóźnionego ratunku pejzażem industrialnym.

Po LO im. Karola Miarki w Mikołowie długo tułałem się po różnych uczelniach, znalazłem wreszcie schronienie w Studium Reklamy, gdzie wykładowcami byli prawdziwi artyści. Wcześniej wielokrotnie tułałem się po omacku i bez celu na różnych kierunki studiów, nie potrafiąc się na nich odnaleźć. Wreszcie odnalazłem się na Wspaniałej Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach na Wydziale Artystycznym, kierunek Malarstwo, tryb niedzienny. Tam znalazłem wreszcie akceptację swojej inności i osobliwych poszukiwań. Największe zrozumienie mojego ukrytego świata oświetlonego czarnym słońcem znalazłem u Profesora Jacka Rykały i Profesora Mariusza Pałki. Wiem, że jestem na początku drogi bardzo nieakademickiej – nie jest mi łatwo przenieść teorię na praktykę malarską, ciągle zmagam się z dostosowaniem ram obrazu do ram wyobraźni.

Od kiedy pamiętam zapisuję wielopoziomowe impresje w kajetach, gdzie motywem przewodnim jest problem straty, stałego prowizorium, teatrzyki objazdowe okolicznych podwórek, Silesia Superior z prywatnymi aktorami-mieszkańcami. Mam wrażenie, że kiedyś powstanie książka…

Amatorsko muzykuję, kolekcjonuję płyty z klasyczną muzyką rockową – lata 60. i 70. i z poczuciem braterstwa słucham audycji radiowych poświęconych wykopaliskom muzycznym.

Dużo zawdzięczam Twórcowni powstałej w 2005 roku w podziemiach Biblioteki Śląskiej – czuję się tam bezpiecznie, jako istotna Część Wspierająca, Uczestnicząca, a jednocześnie Osobność. Wiem, że zawsze mogę liczyć na Twórcownianą Rodzinę Zastępczą w trudnych chwilach. Dzięki Wam, Przyjaciele!

W „hołdzie” mojemu magicznemu Śląskowi, zwanemu przez Dziadka Alfreda Śluńskiem.  http://www.slaskgtl.pl/galeria_miesiaca/13


oniryczne sceny mojego Sląska 
Nasze Sprawy 
http://www.sbc.org.pl/Content/150390/NaszeSprawy_2015_R000_002_(281).pdf


Wersja testowa programu
Alligator Flash Designer

W pełni funkcjonalna wersja testowa, jedynym ograniczeniem jest napis na pliku wynikowym.
 http://www.flashdesigner.pl/pobierz/


http://www.eprogramy.net/eprogramy/programy/graficzne_tworzenie-edycja-animacji



kolejny pierwszy raz

NIE PO KOLEI
TWÓRCOWNIA PIERWSZY RAZ 2019 
NASZE SPRAWY
http://naszesprawy.eu/kultura-i-sztuka/tworcownia-to-lodz-pod-pelnymi-zaglami/ MIĘDZY INNYMI PRACE DYPLOMOWE MIRONA I ELIZY

Biblioteka Śląska i Fundacja Forma-T
zaprosiły 30 kwietnia 2019 na finisaż wystawy: Twórcownia pierwszy raz 2018/19. Dołączono do niej także prace powstałe w 2018 roku oraz kilka debiutujących. „Wystawa ma charakter eksperymentalny, warsztatowy, dynamiczny. Ostateczny kształt osiągnie na finisażu" – napisano w zaproszeniu. I tak się stało. Piękna, intrygująca ekspozycja pokazała możliwości twórcze autorów i wysoką klasę wystawionych prac. Ciekawym zabiegiem zdaje się być brak jakichkolwiek podpisów pod pracami. Trzeba zgadnąć nie tylko kto malował, rysował, czy szkicował, ale również co. „Pierwszym doświadczeniem jest też PODPIS – SŁOWO – LOGOS, samookreślenie Siebie wobec siebie i wobec nieznanych Oglądaczy. Zachęcamy – napisali twórcownicy – do zabawy w szukanie pseudonimów, przemian, metamorfoz, życia w fikcyjnej tożsamości, do wyrwania się z codzienności i peselów …”W zbiorowej wystawie każdy z nich zachował cząstkę indywidualności i prywatności. „Naszą największą dumą są studenci Akademii Sztuk Pięknych: Eliza i Miron. Studiujemy z nimi” – napisali w ulotce. Eliza zaprezentowała na wystawie fragment dyplomu licencjackiego ASP „Pod osłoną maski”, a Miron prace przed obroną dyplomu magisterskiego na tejże uczelni – „Kroniki upadku Domu Uszerów pod 13″ i trzy Onirikony.  Dodajmy, że kuratorem tej, jak i poprzednich wystaw, był niezmordowany Piotr „Dudkacy” Dudek, a Twórcownia – Grupa Artystyczno-Literacka z wątkiem arteterapeutycznym jest wspomagana przez Bibliotekę Śląską od 2005 roku!  „To miało trwać tylko rok, może dwa…Piotrze”. – To o całkiem innej Piwnicy, ale jakże podobnie. Ale z Piwnicami tak bywa, że czasem dzieje się całkiem inaczej – powiedział Twórcownik zwany „Tygrysiem”.  „Dziękuję, wszystkim uczestnikom za odważne odkrycie siebie przed oczami / oczy Innych – napisała w liście przewodnim nieobecna na finisażu Mantykora, czyli „matka założycielka” Barbara Bełdowicz-Kościelny. – Dziękuję Piotrowi Dudkowi kuratorowi naszych wystaw, za wspaniałą aranżację! PIERWSZY RAZ na tym trudnym takielunku, wantach dryfującego jachtu – dryfuje rozklekotany chwiejąc się na wietrze, bo nie ma regulacji naprężenia olinowania… Ceremoniał wieszania patrz OŻAGLOWANIA trwał prawie cały czas płynięcia czasu zanurzenia w czasie. 
Najbardziej cieszy mnie udział „Żagli” – Elizy Pod osłoną maski"  i Mirona Tryptyk: Kroniki Upadku Domu Uszerów pod 13,  ,nasze żagle - dokonali niezwykłego jak na Twórcownię wyczynu – nie tylko zaczęli studiowanie (bo kto nie zaczynał?) a wytrwali i stali się absolwentami Akademii Sztuk Pieknych!  " A cała Twórcownia razem z nimi, bo każdy uczestniczył jak mógł w tym pięknym studiowaniu”. 

Śląscy twórcownicy spotykają się w budynku Działu Biblioterapeutycznego Biblioteki Śląskiej przy ulicy Ligonia w Katowicach. Jak sami tłumaczą biblioteczna piwnica to ich undergroung – fenomen – „miejsce niezwykłej i dobrowolnej aktywności ponad codziennej dorosłych (nieco dzieckiem podszytych) na granicach Sztuki i Kultury, od arteterapii po rysunek studyjny. Twórcujemy nie tylko za pomocą pędzla i ołówka, ale też długopisu zwanego piórem literackim – rozmawiamy na Herbatce u Kapelusznika. Twórcownicy to osoby z dyspozycją do tworzenia, które chcą rozwijać swoje nierzadko ukryte zdolności, a nie miały dotąd okazji i możliwości; łączą nas UZALEŻNIENIE od KSIĄŻEK, a także trudne przejścia – kryzysy zdrowotne i życiowe. W tej grupie każdy jest mistrzem czegoś, dzielimy się umiejętnościami. Twórcownia jest miejscem wolności osobistej w zakresie potrzeb twórczej samorealizacji”. 
Tworzyć, co się czuje, co podsuwa własny Duch, nie patrzeć na normy i kanonony – to kwintesencja idei Twórcowni bliskiej założeniom patrona Stanisława Szukalskiego „Stacha z Warty”, rzeźbiarza, malarza, rysownika, projektanta i teoretyka NO I NA STAROŚĆ SZALEŃCA, nie wiadomo dlaczego był przekonany że pochodzimy Z WYSPY WIELKANOCNEJ, a moze coś w tym jest? . 
– Najważniejsze było, by dać się wyżyć artystycznie ludziom z niepełnosprawnościami, najczęściej tym, którzy mieli za sobą dołki i inne wyboje psychiczne, choć nie tylko tym, to cel tego przedsięwzięcia (znów z tej innej Piwnicy). Nic nowego, terapia przez sztukę istniała już od dawna – ktoś powie. A nieprawda. Tu sztuka, a nie leczenie znalazły się na pierwszym planie /…/. Czego tu nie tworzono, sztuki były wszelakie, wiersze, proza, rzeźby, teatr lalek muzyka, niestety tylko odtwórcza, choć był i taki , co twierdził, że wielkim kompozytorem jest (to już nie odtworzenie – u Gombrowicza było: wielkim poetą był!). Królował jednak obraz, rysunek i grafika. No i plenery! – barwnie opowadiał o Twórcowni wspomniany „Tygryś”.  Dagmara Bałycz – szefowa Działu Biblioterapeutycznego Śląskiej Książnicy  -– Chcę powiedzieć, że jesteście grupą bardzo zdolnych, fantastycznych ludzi Pan dyrektor Biblioteki Śląskiej prof. Zbigniew Kadłubek doskonale o tym wie – zapewniła. – Proszę Państwa, proszę się absolutnie o nic nie martwić – zaapelowała do artystów. – Nic wam nie zagraża, nic nie zagraża Twórcowni. W ramach możliwości, być może to nie będzie taka forma wsparcia jaką mieli Państwo do tej pory, ale na pewno ono będzie i będziecie mieli jak dotychczas swoje lokum – zapewniła .Zarówno dla artystów, jak ich przyjaciół Twórcownia jest miejscem niezwykłym, niecodziennym. – Tu spotykamy prawdziwego Jezusa, spotykamy drugiego człowieka, który szuka miłości, przyjaźni, wiary, nadziei – tego, co w życiu najważniejsze. Gdyby mnie nie zaakceptowała ta grupa i przez to nie mógłbym się rozwijać, żyć, uważałbym swoje życie za przegrane. Twórcownia dała mi wiarę, nadzieję i miłość, także poczucie, że wygrałem życie, że zostałem przyjęty do nieba, zostałem zbawiony – powiedział Krzysztof Tworek FLOREK , jeden z artystów.Nie on jeden mówił o tym miejscu tak żarliwie. Dla nich wszystkich znaczy bardzo dużo, to ich miejsce na Ziemi. Używają różnych środków wyrazu i różnych narzędzi. Tworzą bardzo różnorodnie, wpływają na siebie twórczo, inspirują się i stymulują. Na jednej ze ścian mogliśmy podziwiać m.in. piękne portrety, stubarwne pejzaże obok np. oszczędnych czarno-białych rysunków Justyny. Sama je określiła jako egipskie....
Dobrze, że są, dobrze że możemy dotknąć Sztuki, zobaczyć efekty ich pracy i talentów. Oby mogło tak dalej być…Zobacz galerię…Tekst z niewielkimi skrótami  i fot. Iwona Kucharska   Data publikacji: 15.05.2019 r.  http://naszesprawy.eu/kultura-i-sztuka/tworcownia-to-lodz-pod-pelnymi-zaglami/

Twórcownia Forma T
https://www.facebook.com/Tw%C3%B3rcownia-Katowice-1655265904710613/ - na razie niezaktualizowana

MY Z GŁOWĄ OBCIAŻONĄ  I DEPRESYJNA GRAWITACJA NADMIERNA I DEMONAMI  POTRZEBUJEMY CZASU I PRZERW
 
Dziękuję Lekarzom dr Markowi Krzystankowi i dr Witoldowi Froncowi za zachęcanie do podwyższana poprzeczki i ratunek w licznych kryzysach twórczych i życiowych , dr Jackowi Przyłuckiemu psychologowi Robert Radwańskiemu za konkretne plany krok po kroku …
dziękujemy
LEKARZOM Z FUTRACH
NASZYM AMICI KOTOM I PSOM




^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Quite sensible- link  aligator flash       
stronka o programach flash

3D Flash Animator 4.9.8.7  Program 3D Flash Animator jest przydatnym narzędziem przy tworzeniu animacji w technologii flash. Pozwala tworzyć zaawansowane animacje 3D, które można wykorzystać, np. na potrzeby stron WWW. Aplikacja posiada wiele przydatnych narzędzi, a dzięki opcji View (podgląd) możemy obejrzeć efekty naszej pracy przed zapisaniem pliku. Gotowe animacje można zapisać w rodzimym formacie programu (*.movie) lub wyeksportować do SWF, GIF, JPG, itd.  


animacje 2

animacje
podobne do flesz

animacje

Amara Flash Photo Animation Software 3.0

do_animacji-proba1

czwartek, 3 grudnia 2009

Jarnątówek Pamiętnik- Koncert

Jarnontówek Pamiętnik- Koncert      
 
   Stojący basiorzasty chłop, z sumiastym wąsem zamrugał zalotno- myślo- nielotnie do tej drewnianej publiki zemszałych grzybobab. Rozpocząć trzeba pieśń. Już otwierają się otwory gębowe, to bardziej nieśmiałe, to akcentując pewne wersy pieśni, to w wewnętrznych rurociągach zaznajamiać strzępy melodii z organicznymi wyziewami. Orkiestra złożona z starożytnego chóru i akordeonu, zalanej przez trochę młodszego osobnika, niczym wartownika na wierzy u starodawnych troli. Rozśpiewali się na całego w pieśni „och” o pewnej programowej płaskości znaczeniowej, sławiącej proste symbole wierności swojej wybrance, czystości uczuć, łapania chwili, czerpania radości z życia- harcerz, rzucająca wianki, małżeństwo- matula i inne ule, matkobóle, kwiatkożule. Tematyka niczym wycinanki w omszałej formie, transponowanie przedszkola, w zardzewiałe szkielety leciwych konstrukcji. Śpiewy trwały, jedni reagowali na nie uruchomieniem stóp, stawianiem ich w pewnym spowolnieniu w różnym kącie, lub w nieznacznym podrygiwaniu głowy, jakby coś mówiło „na taki nieznaczny geścik mogę sobie pozwolić, bo żeby w tany iść tom za stara”.
  Jedna pani próbowała przyklaskiwać do infantylnego refrenu, jakby chciała wnieść coś swojego do rwetesu orkiestry, ale jej mrukliwy mąż wyłapywał ten wybiegający z ogólności moment i sprawnie zatrzymywał jej rozpędzoną rękę w odpowiedniej chwili, oddychając potem z satysfakcją i ulgą. Później gdy doszło do piosenki o sokołach, której rozmach dopingowane było przez głośne hej hej, potem usłyszałem, że ktoś równie głośno doprawiał to zawołanie wrzaskiem, przez co rozszedł się wśród zebranych cień śmiechu. Mnie też chciało się śmiać, mówiłem sobie „to ten mały bajtel pewnie się rozochocił w tym pokrzykiwaniu i ma świetną zabawę”. To dodało mi trochę otuchy, bo podczas rozwoju wieczorku, po przebojach z bardziej smutnymi melodiami, coraz więcej sygnalizowało się smutnych twarzy. Na przykład młody chłopak z wąsem koło trzydziestki, z przednimi zębami, jakby wyciętymi z kartonu, przy pewnej tlącej się cicho i wilgotnie pieśni. Nagle, gdy moja głowa zwróciła się do tyłu by zobaczyć zaplecze gęb, gęstniejące tanią psychologią z tyłu, zobaczyłem niespodziewanie, że ma łzawe oczy, a na twarzy jego podrygiwał grymas rozpaczy i beznadziei. Wtedy zrobiło mi się go żal, choć zazdrościłem mu na basenie prężnej klatki piersiowej. Moja niechęć w tej chwili ustąpiła i zaczynałem się obawiać o jego myśli, o czym w tej chwili wspomina. Przecież o dziesięć lat techniką myślowego rurociągu mógł dalej w wstecz wertować zapadliska rozsypanej treści, w której drgały jeszcze pozostałości nie znające styczności z nienawidzoną przeze mnie mechanizacją życia, plastikowymi naroślami na tropach w lesie, artyleriami firmowych perfum na poligonie dzikości płciowej. Jednak teraz te lata wigoru, dynamiki są odkreślone przez jego wadę nogi, wyrabiającą inny kont życia. Krótko mój wzrok padł na jego twarz, On też jakby nerwowo spojrzał na mnie, szybko wróciłem do dawnej pozycji, ale pragnąłem jeszcze raz spojrzeć dłużej, aby więcej wyczytać, więcej w sobie wyzwolić doznać, ale głównie egoistycznych dążeń, wysysanie z niego nastroju. Uczynienia z niego mentalnego królika doświadczalnego, ale nie zrobiłem tego. W końcu kurtyna nostalgii opadła na dobre, cienki głosik należał nie do tego nieśmiałego chłopczyka, ale do upośledzonej starszej dziewczyny.
  Na końcu w towarzystwie tym dostrzegłem, ujmując całościowo, jakiś rys łagodności, którego tak usilnie poszukiwałem w życiu.



Jarnątówek- dzień na basenie.

  Dzisiaj wieczorem byłem na basenie. Uzbierał się na nim znaczny komplet osób, wśród nich wiele charakterystycznych osobliwości. Tak był tu i historyk, słynny żeglarz, ale tym razem podmywała go silna fala, powstała z fabryki niezgrabnych ruchów ludzkich i raczej mniej szarżował po tym małym morzu tego siedliska, niż na swoich okazałych okrętach. Był też i Wacław robiący nurkujące podchody, pod różne tutejsze piękności. Była i łódź w mosiężnych okularach opływająca wszerz i wzdłuż cztery strony świata tego akwarium, ale w końcu zacumował i wydał dyrektywę morskich informacji, dla mniejszej łodzi, bardziej opływowej i zaopatrzonej w dwa bunkry gdzieś jednej trzeciej długości. Był i pan Staszek nieśmiały, grzeczny w kącie basenu, leżąc na pleckach kulturalnie szturchał wodę obiema nogami. Pojawiła się też jakaś nowa para, która mimowolnie odwróciła moją uwagę, na nich w postaci dobrze zbudowanego, smukłego mężczyzny, z rzadkim leśnym poszyciem klatki piersiowej i siwiejącym wąsem na skroni.  Gładko ogolony, o pociągłej regularnej twarzy, zgrabnie dobranym nosie. Również laleczkowata panna z dobrego domu, w jego wieku, chuda, blada, o średnim ale jeszcze jędrnym, wysoko osadzonym biuście. Mimo woli wzrok przy obrocie głowy wokół własnej osi padał to na niego , to na nią, patrzyłem na jego pełne gracji ruchy, zdopingowane dziarskim firmowym uśmiechem, nie schodzącym z twarzy, gdy przemierzał basen operując zwinnym opanowaniem stylów i na nią wpatrującą się w niego jak w tęczę. Ta pewność siebie budziła mą zazdrość, że są na tym świecie ludzie o stabilnej organizacji życia, w której rozwój ewoluuje w linii prostej, gdy zarówno są zadowoleni z siebie, pod względem duchowym i fizycznym. Patrzyłem tak na nich, wyglądali na ludzi, którym życie dało satysfakcję. Jeszcze dość młodzi, studia, dobra praca, małżeństwo, dobranie, pożycie łóżkowe dobrane, zdrowe dzieci również w wyborach życiowych nie ustępujące im. Jeśli refleksja to umiarkowana, lepiej za dużo nie myśleć, bo po o życie tracić, lepiej być wyregulowanym, wyluzowanym, a jak już chodzi o wydobywanie podświadomych treści, to raczej przytulny eksperymencik, odskocznia w postaci krótkich kursów medytacji, czy czegoś w tym stylu. Bo i na topie i trendy, po co szaleć. Zostawmy to, jak na złość zaczęli grać w piłkę, ale ja wiedziałem, że podświadomie marzą o innym przekazywaniu piłeczki. Myślę tu o ich spiralnych układach, badania rozciągłości ciała, akcentowanego muzyką konkretną. Piłka opadła, zwodzących sukcesów pięknych państwo. Ja tak patrząc na niego, starałem ostudzić, wyrywające się chciwie kompleksy, na temat mojej niezbyt dziarskiej chudej postury, uchybiającej w porównaniu z nim. Próbowałem wspomóc się oddechem, by napuszyć się i zwiększyć swą masę przez wibracje wodne. Wszystko jednak sprowadzało się do tego, że usztywniałem się więc z ulgą odetchnąłem, jak sobie poszedłem. Po czym wszedłem pod przebieralni. Ucieszyłem się że nikogo niema więc będę mógł zdjąć badki. Powyginać się pod lustrem, żeby przekonać się, czy rzeczywiście jestem gorszym egzemplarzem niż on, ale wszedł zaraz borsukowato obrośnięty jegomość, a ja w odrzucając w czas rękę od tego niebieskiego materiału, przerywającego rytm jasno oświetlonego ciała, przez co udało mi się uprzedzić jego reakcję, zastał mnie więc w lekkim wygięciu, i zacząłem udawać, że się gimnastykuję. Chyba tego nie dostrzegł, pomyślałem. Poszedłem szybko do prysznica, a on też ściągnął badki, tylko okrył się ręcznikiem. Co on taki pruderyjny, pomyślałem. Stary chłop a się wstydzi. Gdy wyszedłem z prysznica, zagadał do mnie słowami, które zapowiadały rozmowę swym czasem, przystosowaną to tego tymczasowego miejsca.
- Ten ratownik to chyba pływać nie potrafi. Drze się na cały basen. Mógłby sobie jakąś tubę wziąć, ale woli się drzeć.
- Tak różne słuchy słyszałem o nim.
- czy widział pan go w wodzie, bo ja ani razu, woli się drzeć, ale do wody żeby poinstruować ludzi, nie wejdzie.
 Przytaknąłem mu.
Następnie za ścianą, zaczęła się głośna famfarada techno.
- O słyszy pan to rzępolenie.
 Tu ździwiło mnie, ze używa słowa umniejszającego bardziej kameralną orkierstrę.
-ludzie tracą przy tym słuch. Mój sąsiad tak się drze, że telewizora nie słyszę. To przez tą muzykę, a są takie samochody, które aparaturę radiową mają większą niż one same.
- I stąd tyle wypadków. Powiedziałem elokwentnie. Coś jeszcze domruknął i wyszedł.
Znowu odetchnąłem z ulgą.


SEN ! part 1.


  Czasem miewałem sny o śmierci. Zwykle należały one do snów płytkich, dziejących się w mieszkaniu, ale bywały też bardziej symboliczne, dziejące się na odleglejszych terenach. Co ja mówię? Nie jakichś nieznanych terenach. Bo byłą to senna analogia mapy mojego świata. Wracając do snów. Raz zdarzyło mi się, że śniłem, jak wyglądam z okna łazienki. Okno było bardzo ciasne i razem z grubymi ścianami, wydawało mi się jakbym był w jakiejś wieżyce romańskiej. Wyglądam przez nią, dzień jest  pogodny, widzę na dole jak na bramie, u góry najeżonej kolcami, dwie postacie. Była to jakaś pani w kapeluszu i płaszczu z córką o jasnych włosach, o zgrabnej figurze w dość obcisłej bluzce i niebieskich dżinsach. Stały przy bramie, dzwoniąc, nie widziały mnie. W głowie brzęczało od różnych skojarzeń na ten temat. Przelatywały one jak jakieś lunatykujące, zmutowane wielkie muchy. Był w nich obraz przyjazdu córek mojego ojca chrzestnego, których bardzo oczekiwałem. Chowałem się przed nimi i skradałem do nich spod stołu w przedpokoju. Śledziłem je, był w tych obrazach także przyjazd kuzynów, przed którymi także chowałem się. Nie w celach konspiracyjnych podchodów, lecz w celu zrobienia niespodzianki. Pamiętam o niej i tamte koleżanki brata ożywiały przestrzenie wielkich wtedy dla mnie pokojów. Niczym stada barwnych ptaków, przerywając ciszę własnych fantazji, grozy ich czeluści, szeptów. Chwile oczekiwań od warkotu samochodu do zgrzytu bramy trwały wiecznie. Jakby coś broniło im wejścia do tej posiadłości. Były też inne przejścia przez furtkę, trochę później mojej niedoszłej koleżanki. To oczekiwanie było bardziej niecierpliwe, bardziej ekstatyczne. Jak biło mi wtedy serce. Chłonąłem kłęby powietrza, napełniając się jak bąk. Chodziłem tam i z powrotem. Udawałem że zabieram się za jakąś czynność, na ten dzień sobie wyznaczoną, ale zaledwie nadgryzałem ją. Przedmioty z nerwów wylatywały mi z dłoni, litery z książki nachodziły na siebie, tworząc nieme hierogrify. Także chciałem schować się pod stół. No ale starszy, to nie wypadało. Trzeba było zebrać odwagę, przecież to tylko dziewczyna.
- A ty co tak się boisz, nie wstyd ci? Mówiła babcia. To oczekiwanie było inne w stosunku do dawniejszych spotkań. Przedtem byliśmy przede wszystkim ruchem, słowami wykrzyczanymi między lotem za piłką. Uśmiechem zębów, zatopionych z zapałem w ciastku. Rozmowy pląsały w niekontrolowanym tańcu przebierańców. Schody do osób wiodły od wieszaka na dach i na drzewo. Teraz ta osoba była bardziej namacalna, cielesna. Dynamizm przeszedł w przemianę materii, góra piasku w dobrze ułożoną czuprynę. To było dawno, teraz był sen.

 Zobaczyłem że przez bluzkę widać było kształty pełnych piersi, ale zauważyłem też, że coraz bardziej zaczyna wirować mi w głowie. Nadchodziła nicość. Jedynie ten dogasający żar pożądania próbował przeniknąć białe światło dnia. Nagle doszło do mnie, że dwie panie zauważyły mnie. Przyłapały mnie na tym jednoznacznym spojrzeniu. Matka jej uśmiechnęła się kpiąco. To Miron – usłyszałem jej głos, ale on jakby zatrzymał się i nie umiał dotrzeć do mnie. Mnie znowu powoli pochłaniała ciemna nicość.

13 Styczeń po Hideparku.

Złoty deszcz zawołał w dymy za oknem.
Twarze w zawieszeniu losem swych gałęzi emitują nieznane prądy.
Zwyciężyłem.
Te opadające sekwencje.
Bieg euforyczny.
Zwiędłe dni wysyłają sądy pajęczyną kładą się dźwięcznie na mą twarz.
Witaj ściany rumieńcem płoną tu
Nieprzewidzialne historie w alfabecie bąbelków piwa chichoczą.

Tylko wy czarne drzewa, najwnikliwsi obserwatorzy, w swym dystyngowanym trzepocie gałęzi, wyrażacie swe ciche sugestie.
Wy zawsze czujni wirtuozi kreacji, oddechy magnetyzująch zjaw w skupionym geście okna.
Snuje się
A tłum nie widzi ich nieświadomy, tylko bulgoce w wywarze tego bezpiecznego lądu pod wszechwidzącym światłem żarówki krusząc się.

19 styczeń cyklada o Borderkowie

wstęga drogi uśmiechnęła się do mnie zalotnie.
Pasą się przelatujące, nasłonecznione plastry materii.
Cykl powtarzających się zbliżonych swą nerwową energią budynków
Ich łańcuch kończy się w miejscu, które można określić za wyróżnione.

Nurt mej prywatnej kartografii rozbrzmiał we wszystkich swych tonach.
Czas przypływu. muszę go skoordynować.
Lubię tą żółć rzek, płynącą z gliniastych krajów
Powstaje nowy brzeg.
Poźniej spada z lotu ptaka
Ma kraina wznosi opary, gardząc wysokością.

Wejść w to ma ciekawy kształt,
To dobre do trenowania.
Spróbuj ją narysować, mówi Marcin
Podając mi odłamek jakiejś skały.

ściemnia się
wieża z kopalni wydaje się być natarczywie czujna.
Czujesz jej oddech aż tu w miejscu absolutnym,
Którego mowa swym głośnym szeptem pozwala spać twoim myślom.
Tuż obo oko leci zbijając się to w górę, to w dół, kąsając.
W tunel gęstych...

Jarnąłtówek – podróż pociągiem.

      Od trzech dni jestem na turnusie rehabilitacyjnym w Jarnąłtówku i trochę się rozczarowałem tym ośrodkiem, przynajmniej z początku. Przyjechałem z resztą z dużym stresem (nie lubię komplikacji w drodze, ponieważ odbiegają od schematu, a ja jeśli chodzi o praktyczne sprawy w życiu, trudno muszę się posługiwać się schematami) przy zmianie toru pociągu. Jechałem z jakimiś trzema postaciami, na szybko zakreślonymi kobietami z doczepionymi do nich jakby atrybutami ich funkcji, które później traciły się we mgle. Jedna pani widać zdeklarowana pijaczka, zniszczona kobieta po trzydziestce spała oparta o okno, z napiętym aroganckim wyrazem twarzy. Druga coś sobie podjadająca skrycie, wydłużona starsza pani z okularami uwydatniającymi pseudoprzeżycia oraz mała staruszka z bramą ust, i ich stróżami, dwoma ostatnimi zębami. Wydającymi się niezwykle długimi. Dwie osoby zapewne znikną w nie ubłagalnej selekcji straży granicznej mej jaźni, redukując się do jakiś nieokreślonych organicznych plam, opiłków zemszałych nut, marnej bazgraniny ich nieostatniego już milczenia. Za oknem rozciągał się widok na Górny Śląsk w aurze jesieni. Mijane zabytki przemysłowe tak ciekawe dla mnie, skazane na autodestrukcję, wyłaniały się jak jakieś monumentalne pomniki szykujące niezwykłe kombinacje myśli, szarży podświadomości. Patrząc na nie w pełni wychwytywałem nastroje z nich płynące. Zauważyłem, że bardziej dominował we mnie gniew, że ludzie mogą je zburzyć, przecież to jakby burzyli mnie pomału. To tak jakby odebrali mi moje środki wyrazu, moją artykulację. Ten mrok czający się w opustoszałych kadłubach szybów, poorane dziurami magazyny, strzeliste ceglane kominy z ich flagą zmurszenia. Nie, nie mogą tego zniszczyć, ja to obronię. Przede wszystkim wiarą we własną moc. W takim dyskomforcie wjechałem w wielki kompleks leśny, poprzedzający stacje przesiadki. Dworzec w Kędzierzynie Koźlu był opustoszały jakby po potopie. Moja towarzyszka podróży, mała starsza pani rozmawiała z kimś wspominając że te dworce kiedyś tętniły życiem, a teraz straszą pustkami. Coraz mniej ludzi podróżuje pociągami, słyszałem jej słowa. Później rzeczywiście przyjechał mały pociąg, trochę nawet krótszy od tramwaju, nowoczesny. Wszedłem do niego, dość długo zastanawiając się gdzie usiąść. W końcu jak za jakimś wewnętrznym impulsem, siadłem obok tej starszej pani. Po jakimś czasie drogi wychwyciłem, że z uporem i koncentracją przypatruje się krajobrazowi za oknem. Gdy przejeżdżaliśmy więc przez rzekę, rozlewającą się szeroko, jakby czytając w mojej myśli, powiedziała, „Tak to jest Odra. To mnie zachęciło aby ją spytać, co to za ruiny fabryki przejeżdżaliśmy właśnie. Nie umiała odpowiedzieć. Ja jakby chcąc się usprawiedliwić, odpowiedziałem
- Wie pani bardzo mnie interesują stare zabytki przemysłowe.
To ją zaskoczyło.
- Tak to ciekawe i pożyteczne zainteresowanie, ale chyba pan niema jak się podzielić tymi zainteresowaniami z rówieśnikami.
-Owszem nie jest to łatwe, ale mam paru kolegów, z którymi rozmawiam na ten temat.
(przyznam że rozmnożyłem sobie w nawiasie tych kolegów, a przede wszystkim odmłodziłem, bo ci koledzy, oprócz dwóch są dużo starsi ode mnie  i mają już bardzo powłóczyste gęby)
- Ach to dobrze, powiedziała mi, niemo się uśmiechając i otwierając boleściwie swoje prawie bezzębne usta.
- To rzadkość żeby młodzież interesowała się takimi sprawami, korzeniami naszej kultury, sztuką architekturą, zabytkami. Moi wnukowie to tylko komputery i komputery, a książki dla dzieci i młodzieży były kiedyś tak bardzo piękne, tak wartościowe, tyle uczyły mądrego postępowania w życiu.
  Wymieniła mi paru autorów o nazwiskach z lekka ludowych, które wraz z zarysem tematyki, trochę mnie rozczarowały, bo chodziło tu większości o jakiś straszny sentymentalizm doby pozytywizmu, ale nie dałem po sobie tego znać, gdyż mimo wysokiej kultury wiedzy, ma prawo do dziwactw.
Chciałem w tym momencie powiedzieć, że znam taką książkę ( chodziło mi o przygody Olka i Walerki)  wegetującą najczęściej na jakiś zakurzonych strychach, a podobała się kiedyś ona mi niezmiernie. Powstrzymałem się ale bo przyuważyłem w sobie wcześniej, że z tym moim rzewnym tonem sekundującej jej wypadłem zbyt staromodnie, a jej wpatrzone we mnie błogo oczy czekały na nowy balsam dla jej obawiającego się o przyszłość młodzieży serca. Przyhamowało mnie to, gdy w jej oczach dostrzegłem też inne zainteresowanie. Może jestem zbyt przewrażliwiony, ale czasem wydaje mi się, że jakoś upodobały mnie sobie panie o większym stażu doświadczeń. Często w różnych momentach mojego życia czułem ich ciekawy wzrok. Wiadomo nie bardzo budowało, a wręcz odwrotnie przygnębiało. Gdyż wolałbym aby statystycznie więcej, tych młodo ślniących oczu wybrało intensywniejsze obramienie dla mojej postaci. Aby zatuszować moje speszenie spiąłem twarz, próbowałem w sobie wzniecić w sobie twardość z czym nie zbyt mi do twarzy. Ona jakby patrząc na mnie uważniej opowiadała że próbuje zachęcać młodzież (na szerszym forum) do tych tytułów ale chyba bezskutecznie. Wyobraziłem ją sobie wtedy w jakiejś szaro określonej, mętno myślącymi żarówkami świetlicy. W tych pomieszczeniach zagęszczonych od przemyśleń bruzd na ścianach, z wywieszonym regulaminem dotykania ich po tropach z żółkłych kalendarzy i wyciętej papraniny kolorowych papierów. Ach te anachroniczne przeżytki. Widziałem ją z jak pewną celebracją, wyciąga z zakurzonego regału jedną z tych dalekosiężnych książek, zaaranżowanych z dbałością o graficzną stronę. Te finezyjne zawijasy rozpoczynające zdanie, te poetyckie rozemglone rysunki ukazujące krainę pełną skrzatów i rusałek uwięzionych w coraz bardziej w przetartych reprodukcjach, rozprowadzonych przez zachłanne ręce, ale przez to jeszcze trudniej dochodzących do dynamicznego oka współczesnego dziecka. W wyobraźni widziałem jak próbowała mnie zachęcić, podać jedną z nich dziecku siedzącemu przy stoliku, na niskim krześle. Ono tylko śmiało się i mimowolnie jego ręka, patrząc na nią wskazała przesuwając się, jakby brana przez tajemniczą dłoń, na stojący po przekątnej od niego na drugim krańcu stołu fajerwerkowo zestrojony wstęp do gry, migający na ekranie komputera. Ocknąłem się z zamyślenia nie komentując jej wypowiedzi. Powiedziałem tylko.
- Wie pani komputery może i mają wartość jeśli się ich umiejętnie używa jako pomocne narzędzie, ale nie jako cel sam w sobie. Na przykład mogą być pomocne w rozplanowaniu obrazu, utworu muzycznego, czasem także dla wiedzy, ale dzieciom, które wyłącznie koncentrują się na nich, spłaszczają wyobraźnię schematyzują myślenie. Materializują świat, redukują bogactwa doznań. Bo nic nie zastąpi żywych doznań.
( Wiedziałem że mówię nieco demagogicznie i starszej pani łatwo wcisnąć te tanie kawałki, ale jakoś nie wie czemu dlaczego chciałem utrzymywać tą rozmowę choć mogłem ją przerwać w każdej chwili i poświęcić się kontemplowaniu widoku za oknem, co zwykle zawsze robiłem, ale miałem narzucających się kilka przydrożnych powodów aby ją kontynuować) po pierwsze choćby ten uspakajający tembr głosu przypominał mi moją babcię. Po drugie lepiej rozmawia mi się z ludźmi starszymi niż młodymi, może dlatego że znowu mogłem się poczuć dzieckiem, które czuło się bezpiecznie i na swoim miejscu w otoczeniu dziadków i babć, oraz ich towarzyskiego zaplecza. ( Co wiele młodych zarzucało mi, o czym też będzie mowa dalej, że boję się skonfrontować z nową młodą myślą)
  Ciągnąłem dalej.
- Wie pani, ja uważam w rozwoju priorytet wyobraźni. Wyobraźnia to dla mnie instrument służący do wejścia w drugiego człowieka. Dam przykład. Widzę śmiejącą się radośnie osobę. O ile znam ją trochę dłużej, mogę wyciągnąć jakieś wnioski metodą dedukcji. Ten śmiech wraz z głębokim go doznaniem przez moją wyobraźnię zsyła mi pomoc w postaci wartowników, skojarzeń gotowych zawsze dobyć swych promienistych mieczy. I te skojarzenia muzyczne, plastyczne, w połączeniu z mocniejszym stężeniem emocji, stają się ruchliwe, zaczynają żyć własnym życiem.

   Mówiłem z trudem kontrolując słowa, aby zupełnie nie zaplątał mi się język, chciałem bowiem przekazać myśli które rodziły się w tej chwili.
Nagle widzę ją, gestykulowałem w emfazie, jak się śmieje na tronie w renesansowym profilu z okalającymi ją puttami, przy dźwięku koncertów branderburskich. To jest synestetyczne piękno. Chciałem dodać jeszcze, jak to sprytnie wszystko przerabiam, jakbym mówił do obok siedzącej młodej dziewczyny, ale tego nie zrobiłem, gdy z rozpędu mój wzrok padł na skalisto-wapienną rękę, poprzecinaną fioletowymi żyłkami.
- Chodzi o to, powstrzymawszy swoją dziwną ekscytację, że mam wtedy technikę aby pełniej wejść do jej wnętrza. Choć myślę, i tu puściłem truizm choć dość stylowy, że i tak człowieka nigdy się nie pozna i wnętrze tylko pozostanie naszą interpretacją, adatapcją na nasze tryby myślowe.
 Mimo tego patosu widziałem, że raczej się nie zdziwiła tą mową, jakby znała mnie trochę dłużej.
-Tak. Mówi pan bardzo poetycko, ale ma pan rację. ( wiedziałem że mi przytaknie, obydwoje przecież trącimy myszką)
-A ciasna świadomość, preorowałem dalej (choć przyznam że moje filozofie są nieco rozchwiane przez duże ciśnienie sprzecznych emocji) jest, może przesadzam, tożsama ze złem.
- Bo gdy człowiek niema techniki powiązanej z wyobraźnią, widzi na przykład że druga osoba cierpi, a mówi tylko, masz kłopoty, ale wielu ludzi je ma, to przejdzie.
 ( gdy pociąg przejedzie, dosmaczyłem sobie w myślach )
- Powie tak, bo nie umie dojść do jej spętania, błędnego koła. Zostawia ją jej z problemami, podświadomie boi się balastu czyichś cierpień, które przeszkadzałyby, jego konformistycznej równowadze. Mechanicznej regulacji do rutynowych działań. Myślę że w ten sposób bronią się przed cieniem mrugającym okiem, do jego wiekopomnej koncentracji. Mam taki pogląd ( tu gmatwałem się) że w dekoncentracji tkwi siła. Powie pani pewno ( nasiliłem znowu intonację, nie dając dojść jej do głosu) że wczuć się w drugiego człowieka, zależy od doświadczenia życiowego, pokonywania podobnych problemów, ale czasem te doświadczenia, są głęboko wyparte, zwłaszcza jeśli były przykre. Bo trzeba trzymać twarz, nie rozczulać się nad sobą, ale wyobraźnia zasilana plemionami ekstaz estetycznych, budujących z nich wierze z kolorowych obłoków przepuszcza przez mur znoszonej błony przystosowania do szarej rzeczywistości. Mówiąc graficznie im większa kontra rutyny powszechnych dni, tym silniej je sygnalizuje i nagle wybucha wielką symfonią dyrygowanym przez płomienny miecz, piętnujący je kreatywnym bólem. Inaczej człowiek zginie od zaskorupienia obojętności na rozległej pustyni z wysuszonymi rachitycznymi drzewami, które nie wydają owoców, nie rozsyłają na świecie nasion. ( Tu zobaczyłem że za bardzo się rozpędzam i wychodzą ze mnie podświadome informacje, mówiące za dużo o mnie )
- Tak ma pan rację, odparła potulnie przy bezimiennym wyrazie twarzy, choć wzrok mimo to piął się po wysuszonym dukcie bruzd na jej twarzy, co utrudniało czytanie jej doznań.

Czy chciałem na niej wywrzeć wrażenie, sam nie wiedziałem? Chciałem trafić do niej, choć nie musiałem.
Konkludowałem.
- Rodzicom najłatwiej załatwić sprawę, pozostawiając dzieci przed komputerem. Wtedy mogą się nużyć swym spokojnym, pustym pozbawionym wysiłku wychowawczego życiem.
( znowu zapędziłem się jak jakiś moralizator i nagle urwałem, bo za dużo tej bezsensownej tyrady )
 Tu znowu otwarła trwożliwie zachwycone, mizerne usta, jako reakcję na moją mowę.
( nie, nie znoszę tego niepotrzebnego dyskomfortu, ganiłem siebie )
- Tak ma pan rację, najłatwiej włączyć dzieciom komputer, nie rozmawiać z nimi, nie wskazywać im dróg rozwoju. Kiedyś rozmawiało się, i to w znacznie większym gronie, niż teraz. Starsi i młodsi, wnukowie i dziadkowie mieszkali razem i zasiadali przy wspólnym stole, rozmawiając, przekazując doświadczenia. Dzieci poznawały swe korzenie, konfrontowały różne wartości, wzory. A teraz te małe hermetyczne rodziny, dziadkowie o ile nie przeżywający jesieni żywota w domu starców, to czasem w najlepszym wypadku, sporadycznie spotykają się z wnukami. Jak już się złapie jakiś temat, to  ta nieszczęsna polityka. Rozmowa opiera się częściej na wymianie bezsensownych sloganów, podłapanych z ogłupiającej telewizji.  Gdy to słyszę, ja wychodzę.
- Tak, tak. Mruknąłem tonem udającym zainteresowanie, ponieważ rozmowa zaczęła mnie nużyć.
 Później nastąpiło jeszcze trochę nieistotnych dla mojej pojemności i szumu reprodukcji słów, które mógłbym jakoś zużyć do późniejszej obróbki. Gdy już będą przetrawione, mało świeże, zamknę je w archiwum, gdzie będą bić się z molami niepamięci, nawałnicami kurzu. Słowa gnane przez miarowy stukot pociągu miały pewną dynamikę, wchodziły w relację z nowym miejscem. Były wyraźne jakbym czuł ich kontury. W domu te przepocone słowa oblepiały stęchłe konstrukcje już od dawna mające swój szablon, nie rzadko zmienione w zawartości znaczeniowej. czasem tylko modyfikowane inną intonacją, bądź na wyższym, bądź też na niższym rejestrze głosu. Słowa wspomagające umeblowaniu pokoju, sprzyjające mimowolnie jemu. Chciałem jeszcze właściwie coś dodać, ale ona zaczęła znów mówić o polityce, a to nie moja bajka. Znów przyłapałem się, że próbuję ją zadziwić, wiedzą przeze mnie do końca nie zbadaną, podsłyszaną ukradkiem. Chodzi tu o nowoczesność, chodzi tu o znienawidzony przeze mnie cybernetyczny świat. Ja właściwie zapamiętałem parę jakiś faktów i przysposobiłem je do mojej pamięci, z dużą niechęcią. O jakiś tam nowinkach i używałem ich jako, mówiąc w moim alfabecie „niezbędników” , abym mógł chwilowo podtrzymać rozmowę z kimś z mojej generacji, broniąc się żeby nie wyjść na kogoś zupełnie wycofanego. Na złość dla mnie i tak szybko się zorientowali o pozorach mojej wiedzy. Tutaj znowu chciałem, może nie tyle zrobić wrażenie, na staruszce, co uchronić się od napierających na mnie sentymentalno-melancholijnych wynurzeń. Co mogło spowodować wielki zachwyt i pewne niesmaczne przyspieszenie starodawnych rzek, pod skórą babci, próbujących przedrzeć się do mnie. Jej zachwyt, że jestem jakimś egzemplarzem bezimiennej małej grupy, ocalałych dla kultywowania dawnego sposobu życia, percepcji świata, środków wypowiedzi. To stało się dla mnie nie do zniesienia, i chroniłem się przed tym. W tym właśnie momencie przypomniały mi się głosy dawnych osób, z którymi kiedyś dyskutowałem. Mówili, gdy na przykład wyrażałem uznanie, dla tych kruchych zadumanych malowideł Corota przedstawiającego łabędzie na eterycznym zamglonym jeziorze, czy to intymne kąpiele nagich dziewcząt, przy ckliwym kołyszącym jakby lekkim szmerze wiatru, w zimno zszarzałym lesie, i konarach schylających się ku nim z wdziękiem gałęzi- choć przy tej scenie przyznam znalazłem więcej zrozumienia, to i tak wymyślali ( i tu się powtórzę ) od sentymentalnych od nie idących z biegiem z czasów. Futuryzm, konceptualizm agresywne formy wypowiedzi, to jest to, współczesne kino itd. Miron weź obudź się, słyszałem, ja też lubię być czasem sentymentalny, melancholijny, zamyślić się, rozmydlić, popaść w zarzewnienie, ale rzadko mi się to zdarza. U ciebie jest to regułą. W końcu ludzie odrzucą cię, zapomną o tobie, bo ty żyjesz marzeniem o tym świecie, a nie w rzeczywistości. ( a nawet choć tego nie potrafisz, spróbuj się zaznajomić się z nim ) Dopowiedziałem sobie w duchu, uprzedzając jego dobudowywanie siebie kosztem mnie.
  Może z tym, że żyję marzeniem to trochę przesadził, cuciłem siebie. Bo owszem marzycielem jestem, ale jestem też bardzo krytyczny do siebie i do świata. Ze tym nagminnie wymienianym w tekście sentymentaliźmie, także w sensie technicznym, jakby nic nie umiało go zastąpić i ciągle pchało się na kartkę. Chciałbym tu powiedzieć, albo obronić się przed hegemonią żeńskiej strony mojej osobowości, że rozumiem go ( włożyłbym tu słowo szerzej, co zabrzmiałoby bardziej precyzyjnie, wiarygodnie, jak wywodach psychologicznych ale powiem tylko inaczej, że rozumiem go jako pewien rys łagodności, którego w tym napiętym od agresywnej agitacji świata wciąż poszukują )
  Bo mam powyżej uszu, tych którzy swe spojrzenia odwzajemniają z zafascynowanymi logiką i przewidywalnością swej konstrukcji budynkami. Także te spojrzenia ostre jak sztylety cieszące żelbetonowego pająka, wypinającego chciwie pazury do bojącego się usiąść na nim, aby się nie pobrudzić błękitnego nieba. Gdy trafili jakimś przypadkowym zbiegiem okoliczności na łono natury, idąc błotnistą, pełną nieregularności ścieżką, mogli tą scenerie uczynić tak bajkową przy pewnym wysiłku wyobraźni, gdyby umiejętnie zsyntetyzowali światło słońca. Tak się o to proszące i wycisnęli srebrną mąkę, pył z jej rzeźbiarskiej obróbki. Wtedy otoczyłaby ich wokół jadowita, terapeutyczna zieleń. Nikt jednak tego nie próbował w tej świątyni źródła życia, elementarza emocji, rzeczy niestworzonych dla funkcjonalności, nie dlatego bezdusznego funkcjonalizmu, ale dla samych siebie. Gdy na jednej z giętkich gałęzi usiadł ptak, może być nawet taki mały ptak (szpak, kos) zatrzymanych w chwili ewolucji jego ruchu, która tworzyła dynamiką skrzydeł mapo wachlarzy jego piór w czasie. Wewnętrzny wzrok pokazywał mi jak ten ptak stanął i patrzył swoim wzrokiem, właściwie niewiadomo gdzie, wzrokiem prostym a jednocześnie nieodgadnionym. Nieodgadnionym, bo on jakby znał dawny zapomniany język świata, gdy szybował z gracją w górze nad zielonymi strukturami lasu i wyciętymi w nich błyszczącymi powierzchni stawów. Rozmieszczonymi, tak ze w swych proporcjach, odległościach, zbliżeniach oddaleniach tworzyły abstrakcyjne wzory, a on je dobrze znał. Umiał wczuć się w ich atmosferę i leciał do tych odległych wzgórz, na których znajdowały antropomorficzne skały. Siadał na segmencie jednej z nich, przypominającej głowę karła i tu po prostu trwał, wyrażając całym swym jestestwem tajemnicę natury i nie musiał zastanawiać się wiele, nie robił wyszukanych póz. Nie padał ze zmęczenia nad skalistą przepaścią w różnej gradacji szarości, w której głęboko na nieskończonym dnie płynęły ścieki z walającymi się kośćmi. Oczywiście nie będę tu mądry, bo a propos zbytniego komplikowania sobie życia ( czy tego tekstu ) jestem niezłym ekspertem. Myślę jednak, że gdybym miał dać rade tego typu osobnikowi, powiedziałbym mu, ze powinien przestać tych badań nad wyginaniem w różne strony mięśni twarzy, eksponowania zagadnienia bryłowatości swego ciała i sprawdzania sztuczką, czy ciężar czoła zakryje jego oczy. Innym słowem ( nie chce tu być zbyt dydaktyczny, ani nie traktować tego jak jakiejś instrukcji) powinien zaprzestać tych mechanizmów obronnych, czy tez własnej maski. Wystarczyło tylko zakraść się delikatnie pod jego skrzydła gdzie szamotały się przeźroczyste skorupy od wzburzonego w locie powietrza. Tym spojrzeniem skupiającym wiązkę energii otumanić ociągające się powietrze i obrysować niewidzialnym płynnym konturem, o krystalicznej czystości, aby rozbić czas.
 Tak, czas rozbił się przez znowu upominający się turkot pociągu i zbliżanie się do celu. Otrząsnąłem  się z tych rozmyślań i popatrzyłem za okno. Szyba była lekko zroszona wodą, za nią rozrastały mimowolnie na dwie strony płaty pól.
- Tu wszędzie jest tak równo? Trochę od niechcenia dodając jakiegoś frazesu do i tak umierającej już rozmowy. Z drugiej strony rósł we mnie jakiś irracjonalny niepokój. Pytałem siebie, czy tu w ogóle są jakieś góry, a może ich niema, albo są bardzo są daleko, a miały być. Nie wiem czemu takie myśli chodziły mi po głowie,  może to zmęczenie- chroniczne zmęczenie.
- Ale popatrz tam. Odpowiedział kobieta siedząca naprzeciw mnie. Popatrzyłem jeszcze raz. Zza mgły koczującej na polach ( do licha zapomniałem o mgle, a może to ja jestem zbyt mglisty ) wynurzyły się szczyty gór. O cholera, ten niespodziewany dialog i ta iluminacja sprawiły, ze jak to czasem mawia mój kumpel, zrobiło się filmowo. Więc dojeżdżam, pomyślałem. Potem wszczepiając się w ten krótko fazowy wypełniacz, spytałem kierując pytanie do owej pasażerki moich słów- a jak daleko jeszcze do Głuchołaz? Zauważyłem, że mimowolnie słowa skierowałem do ogółu siedzących. Nie wiem czy nie zaważyła moja intonacja, czy nowe zdolności stanu psychicznego spowodowane przez medytacyjne milczenie pasażerów, kierowane przez miarowy stukot kół pociągu. Bowiem ludzie poruszyli się zdziwieni, jedni nawet się zaśmiali. Nie już dojeżdżamy, uspokoiła mnie tonem nieco trochę rozbawionym. No nie chciałem spowodować tego zespołowego poruszenia. Mruknąłem w duchu. Dobrze że to pod koniec.
 Zacząłem sięgać po plecak. Te chwile rozmyślań wydawały mi się nieskończenie długie, choć jest to koniec podróży. Przelotem spojrzałem na babcię. Ona na mnie. Odezwała się. – a pan jest malarzem, zgadłam tak? – zgadła pani. Powiedziałem troche mniej sztywno niż wcześniej.
 - Poznałam to od razu jak pan wsiadł. – ach no nie wiem czy mam to wypisane na twarzy, ale ciekawe co pani mówi. Już muszę wysiadać. Dzięki za miłe towarzystwo. Dodałem stylowo, już bardziej pewny siebie. – nie to ja dziękuje panu. Odparła.
 Pociąg stanął, wysiadłem. Przede mną stanął dostojnie się prezentujący choć nadszarpany zębem czasu, także w dosłowny tego słowa znaczeniu, lekko secesyjny dworzec. Podobały mi się te spopielałe, lekko rudawe cegły, zasmęcone kurzem okna. Pogoda obfitowała w cieniste znaczenia. Wszedłem do przetartej przez czas poczekalni. Czekał w niej już Kameleon.

- Cześc Miron. Co tam słychać? Powiedział pacząc troche roztrzepanie, to na mnie to znów nie na mnie. Podał mi ręke, a ja mu podałem swoją. Mieszcząc natężone wyprostowane palce, w jego silnej rozbieganej dłoni. Tym wózkiem przyjechałeś? Spytał się wskazując na pociąg tramwaj, który jeszcze było chwile widać, przez perspektywę drzwi.
- Tak bardziej przypomina tramwaj, niż pociag, nie? odpowiedziałem pytaniem, chcąc utrzymać dialog chwilę w tym miejscu .
- Tak fajne cacko. Powiedział, ale bardziej do siebie.
- Jechałem takim też z Wieliczki. Dodałem, ale on już nie słuchał, tylko się odwrócił, zostawiając za sobą porzucone zdanie, przynaglające mnie do wyjścia. Weszliśmy do samochodu, a w nim czekała mama. Potem byliśmy w sklepie, tam nastąpiło parę ( jak ja to mówie ) wypełniaczy, pare zdań niezbędników i rozdrabniająca się w głupocie forsa. Następnie Kameleon przyłożył się do silnika, opuszczając miasto, a raczej miasteczko. Lubię te mniejsze siedliska. Niektórzy pogardliwie nazywają je zadupiami. Nie rozumię tego za bardzo, to odskoczne położenie od innych miast, działanie światłem bezkresnych pól dookoła. Mniejsze uprzemysłowienie, to nic złego. Jeszcze to większe wyciszenie, mniejsza liczba narzucających się reklam i sklepów, hamujących surowy takt budynków, to mnie uspokaja mój organizm. Wdech wydech i jeszcze raz wdech wydech. Tak jechaliśmy. Oczywiście ja wybrałem sobie temat do kontemplacji, a może on sam wybrał mnie. Widziałem jak dzieci się rozbiegały umieszczone w różnym etapie przekraczania ulicy, niczym rozrzucane z nieba perłowe korale odbijali swe drobne kroki ,uprzedzając deszcz. Ich ruch odmładzał znużone swą skamieniałą pozą kamienice przy ulicach. Tak patrzyłem na nie jak przemijały obok mnie. Dalej, bliżej w kurtkach, w różnych kolorach rozbielonej niebieskości i czerwieni, niczym lśniących zbrojach. Podążały tak z szybko naszkicowanymi gestami i zniekształconymi przez ruch niczym maskami minami. Obserwując je chciałem widzieć w nich siebie, gdy jeszcze chodziłem do liceum. Z ich wypadkowej ruchów roztopionymi przez niejednoznaczną w swych zamiarach temperaturę promieni słońca, chciałem odtworzyć czas, gdy w blasku dnia szukaliśmy po omacku w parku utkwionego w mule dziewczęcego pantofelka. Zadartego końcem w górę, zarozumiałego od szurania wielobarwnych aksamitnych dywanów. Trudno było przedostać się do tych wspomnień, by zaczęły się skraplać w ścianie przeźroczystego czasu. Te zatarte, żywe piękne obrazy z przeszłości dyskwalifikowane były przez wilgotne od smutku aktualne doznania niewiadomej drogi. Wspomnienia nie chciały wyrosnąć przede mną. Para nie emitowana była w niebo, lecz parła ku dołowi ziemi okraszając życiem zbudzone ze snu grzybnie. Na asfaltowej drodze samochód zanurzał się swym okrężnym podejściem od kwestii równości do nierówności drogi, wspomnień nie było. Iluminacje złotych gwiazd zatopione były w nie ubłagalnym zaborczym asfalcie. Wybiła godzina zero w linii zero. Choć jesień była piękna i narastające w stronę bramy gór opustoszałe pola prosiły o ich powitanie,  ja patrzyłem szklistym, wyzbytym życia wzrokiem. Cóż mogłem zrobić gdy te optymistyczne refleksje świetlne na wygiętych w różne strony roślinach, nie należały do mojej teraźniejszej osobowości, lecz do dawnych postaci mnie zakopanych w archeologicznych zwojach gdzieś głęboko. Ach te moje dawne ja, w niewysłowionej w tej chwili postaci, które energię czerpało z kołysek rąk zawieszonych w ciemno-rdzawych przestrzeniach pustych pokoi skierowane dłońmi do góry, aby ręka wymykając się z nich ślizgała się wątłymi palcami, po wgłębieniach w skórze. Końce palców pod większym naciskiem wysysały ciepło  z ich czerwono-pomarańczowego odzienia. Skakały tak w pomieszczeniu od jednego siedliska rąk do drugiego czerpiąc z nich energię, wychwalając bezpieczeństwo. Z tej dawnej postaci mnie, która nie musiała błagać o radość, która nie zużywała się tak szybko, ale teraz byłem teraźniejszym mną, odurzonym zapałem tych wielkich polnych przestrzeni. Pętałem się w tym punkcie zerowym, gdy w linii horyzontu zaczynał w blasku zachodzącego słońca przypinać ciemno-atramentowe kleksy mrok nadchodzącej nocy

Jarnąłtówek wycieczka rowerowa.

  Tym razem wcześniej przyszła do nas zima, której się obawiałem. Mam nadzieję, że to tylko jej przedwczesne symptomy, w każdym razie niska temperatura wpłynęła na dramatyczne spazmy liści, z bólem wytężające do środka swe boki. Pogrążone w zaschłym smutku trawy, zasypała kurtyna białego puchu uciszając na zawsze ich niedolę. Przy wejściu do sieni zagwoździło się crescendo sopli odmierzające takt kroków odbitych od zasklepionego w betonowej korupcji chodnika. Nie, nie chce zimy, a tyle jeszcze miałem zrobić. Dokończyć sesje fotograficzną zapleczu kopalni Wujek. Tego terenu, w którym stare maszyny tak gustownie wyglądały w aureoli umierających z ekstazy koloru liści. Czy jeszcze zdążę? Moje myśli wędrowały często do tych słonecznych dni końca jesieni, gdy byłem dość daleko stąd, przekroczywszy granicę rozsypujących się plantacji starych kopalń, z rytami czasu na ich dumnych żelaznych wierzoszybach, poznaczonych rytmami smętnych ażurów, skamieniałych ze smutku, w których wiatr wygładzał ich wewnętrzną ruinę. Dalej za zrobaczałym siedliskiem lasów kąpiących się w niewolniczym oparze z zdradzonych przez zanieczyszczenia bagnami. Dalej za wielkim płaskowyżem bezsennych pól, zalewających miasta, tuż przy granicy z Czechami w górach Opawskich, w starym relikcie peerelowskim, powabnym wegetacją w Jarnąłtówku. Przypomniałem sobie jak dwa dni przed wyjazdem pożyczyliśmy z najmłodszym osobnikiem rowery i pojechaliśmy do granicy. Był wspaniały słoneczny dzień. najpierw musieliśmy się namęczyć trochę pod górę po żwirowej drodze, przez zaskoczoną kępką drzew, górką. Później jechaliśmy z nieznacznymi odchyleniami wysokości po grzbietach małych wzgórz.
Chwytałem ten opromieniony dzień pełnymi haustami. Działała na mnie kojąco odległość nie pozwalająca na mroczne oddziaływanie domu, w którym dziadek i mama sunęli niczym wyprane z sił zjawy znikające w pokoju pełnym pantomimy cieni, podsuwanych jakby naumyślnie przez zwały rupieci sunących z komórki w ciszy nabrzmiałej od stęchłego potu. Z dala od mojego łóżka z zasiedziałą pościelą, w której podczas szamotania się przy koszmarach nocnych, wydrapywałem górskie grzbiety i gronie rozbiegane nad przpaścią łóżka. Z daleka od tych niezbadanych wspomnień pewnego odsuwanego w czasie, choć bardzo ważnego mitologiczno eschatologicznego lata, które czekało, by tajemnica czekała na rozwiązanie, ale które na razie bałem się odkryć.
  Mijając obrazy w rozpędzie dwóch kół, czułem się wolny od tego wszystkiego. Jechałem przecież za granicę. W tej szczególnej neutralnej niepewności mogłem znów poczuć się jak mały dzieciak, dla którego granicą mogło być już przekroczenie obcego podwórka, gdzie czułem się bacznie obserwowanym przez władcę tej posesji. Czułem się wtedy jak osoba panująca nad swą posiadłością, przelewająca swą osobowość na odkrywany przeze mnie teren. Jeśli była to jakaś radosna poukładana rodzina, wtedy pąki roślin wychylały się dla mnie, linie bluszczu w szaleńczej zabawie spinały się walcząc bezimiennością murów, a badający rozstawienie kątów na podwórku kot zachęcał bym podążył jego śladem. Inaczej było gdy zarządcą czasu na terenie była diaboliczna, oziębła staruszka z oczami błyskającymi nieznanym gniewem wyręczająca mnie w zakazanych komnatach tego domu. Jakaż wtedy niewiadoma emanowała na ogród, w którym się znalazłem, gdy zatrzasnęły się za mną drzwi, a wraz z nimi zniknęła  w nich moja babcia lub mama. Za tą granicą ,także separującą mnie  od ich bliskości wszystko jakby niepokoiło się ze mną. Kwiaty, samotne drzewa oddzielone od innych, za obramowaniem ogródka, nie mogące tworzyć kolorystycznych układów. Trzmiele oddawały swój pył mnie, abym zapylił za nich kwiaty. W czasie jazdy znów czułem się jak bohater lat dziecięcych odkrywający nowe lądy za granicą.
  Po przejechaniu przejścia granicznego, odsłoniła się przed nami piękna polna droga, jakby bardziej klarowna i starannie zaaranżowana. Ciągnęła się przez rozległy, lekko falisty, pełen oddechu i spokoju teren, jakby będący powoli słabnąca po skoku wzburzoną wodą. Nie trzeba było tej trasy atakować, po prostu bez trudu parliśmy przez spiralę słonecznych zaduchów. Przy kole w dół płynęła rzeczka, co oczywiście mnie zainteresowało, bo jestem fanatykiem cieków wodnych (O czym będzie mowa później). Jasno nasycona blaskiem woda szemrała między kamieniami, otoczonych splotem znoszonego nurtu zielonego włókna, odebranego od zazdrosnej prężnej trawy i źdźbeł w polu. Nic właściwie do siebie nie mówiliśmy, czasem tylko używaliśmy słów niezbędnych. Czyli ten mój kompan, pytał mnie czy dobrze jedziemy. Ja oczywiście odpowiadałem, równie prostolinijnie jak ta droga i czasem dosmażałem na słońcu gratis do tego suchego zdania, jakiś akcent humorystyczny. W końcu pole się skończyło. Stanęliśmy przed zardzewiałą konstrukcją po jakimś zakładzie, nad którą górował jakiś (no nie jakiś, ale dla mnie istotny) zakurzony kamieniołom, w gradacji wapiennej szarości.
- Po co tu stajemy? Zapytał zdziwiony chłopak.

- Chcę zrobić zdjęcie temu oto dziełu ludzkiego umysłu.
- Przecież to jakieś cholerne żelastwo, złom.
- Tak sporo ludzi tak sądzi. Odparłem.
- Widząc takie odrapane przez czas ciskane w ucisku niszczących humorów pogody, zdane na siebie obiekty zaliczone są do nieużytków. I w ferworze selekcji kierowane wraz z obszarem dookoła do półki z podpisem nieużytki. Jeśli nieużytki to trzeba ten teren tak znużyć, żeby nieużytkiem go uczynić. Czyli zniszczyć to tak zwane barachło. Bo przecież to takie nieestetyczne, wręcz dla wielu okropne, wzywające od pomstę do nieba. To moim zdaniem wynika z tego, że ludzie mają podświadome pojęcie piękna wywodzącego się z Grecji.(tu preorując, zmróżyłem lekko oczy) czyli idealnej harmonii piękna proporcji.
 Tu popatrzyłem na niego kątem oka, czy zrobiłem na nim wrażenie tą lichą kompilacją’ nadczytaną parę dni wcześniej z książki.

 - W ogóle brzydota w Grecji była utożsamiana ze złem. Na przykład ludzie woleli słuchać pięknie wyglądającego, stojącego w wyniosłej pozie. Ponieważ jego wygląd łączono z mądrością, niż brzydkiego, pokracznego mówiącego prawdę. Wierząc w archetypy... ale tu zamikłem, gdyż zastałem go z niejasnym uśmieszkiem na twarzy, który mówił darowałbyś sobie i tak nic z tego nie wiem.
  Po zrobieniu zdjęć udaliśmy się w dalszą trasę. Po jakimś czasie dotarliśmy do przejazdu przez tunel, dziurawiący wał kolejowy, prostopadle przecinający drogę, ciągnący się w nieskończoność przez bezdroża i lasy, z uczepionymi punktowo domami i ulicami bez nazwy. Były one jakby zatopione przez narastającą zieloność, ciągnącą się od szczytu w dół, ku wodnym przeźroczom, hen daleko aż po ogrody aglomeracji. obwiedzionymi szaro asfaltowo myślącymi drogami, gdzie samochody wyobcowane wśród przekątnych stoków górskich, pławiły się przez prostopadłość murów domów. Ścigały się z neonowymi napisami na domach, grubo papierzastymi bilboardami. Ich turkot uciekał przed samotnością gór, znajdując natchnienie w ludzkich umownych twarzach. Chciałem tu wtrącić, że o tych bezdrożach i miastach wiem z mapy. Bo je tylko przecinam wstęgą mojego mijania, a na rowerze widzę tylko część te naokoło oczne fragmenty pola, i przedsionki lasów, a reszta jest kompilacją poprzednich części drogi rosnących, lub malejących w stostunku do bogactwa czy ubóstwa, wyciszenia czy gwałtownego wyzwolenia następnych rozdziałów trasy. W ogóle mapy są dla mnie bardzo istotne. Oglądając je, mam pewną kontrolę nad tokiem trasy, podpowiedź dla widzianych krajobrazów, kontekst.
 Pamiętam jak kiedyś gdy zaczynałem się fascynować mapami i wyruszać samotnie w różne zaklęte rewiry Śląska i okolic, odkrywając różne ciekowiska, ściekowiska, wraz z upominającymi się o nie wodnymi mezaliansami roślinno-ziemnymi. Pewnego dnia postanowiłem, że chciałbym dorównać tym majstersztykom kosmatości i wymyśliłem, a właściwie podprowadziłem wodę z rynny, przez wyżłobione łopatką koryto przecinające wzdłuż podwórko. Stworzyłem własną, używając tu terminu z geografii, epizodyczną rzekę- ta epizodyczność mojej prywatnej rzeki idealnie się wpasowała, gdyż nie był to byle rozlew przypadkowy wody, ale rzeka istniejąca podczas deszczu, a potem zanikająca. Mówię rzeka, gdyż kucając nad jej korytem bardzo blisko, wydawała mi się duża z tej odległości i w skali tego podwórka w mej rozszerzającej me źrenice emocjonalnego zacięcia i ambicji. Dodawało mi otuchy gdy porównywałem ją z innymi prawdziwymi rzekami. Myślałem sobie, że to co osadza się przy korycie w trawie to stojąca woda a nie główny nurt, więc przy takim spojrzeniu taka rzeka jest niewiele mniejsza od tych prawdziwych. Tak to próbowałem sobie dogodzić. Później stworzyłem sieć dopływów, zwłaszcza jeden okazały płynący z gliniastych gór (jak to nazywałem), które idealnie przedłużał swe istnienie zimą zalegając aż po płot. Płot sąsiadów, czyli drut kolczasty, którego cementową podstawę do mej krainy jedynie dokoptowałem. Bowiem ta koronkowa wiązanka nie była istotna przez swą cieńkość, tak bladnące podobnym walorem koloru z żywopłotem, że było to tak jakby go w ogóle nie było. ”Co mi twe łaskawe wysokości, mechaniczna konstrukcjo, jak sama gubisz się w sobie, w swych wiązadłach nie dorównującą zdobnym rytom koryt mych zacnych rzek.” Takie to zdania czasem głosiłem.
   Gdy zaczął padać deszcz. Wówczas nie musiałem nadawać tchnienia życia zamierającym strugom przesuszonym przez nie poprawne słońce. W ten czas rósł mój optymizm, wtedy samo wszystko grało. Rzeka nabierała wiarygodności. Dobrze zrozumiała moje wylewne nauki. W tym czasie szedłem na pierwsze lub drugie piętro mojego domu i spoglądałem na tą okazałą topografię, i cieszyło mnie (tu się powtórzę), że mam jakąś kontrolę mogę ingerować w ten mój świat. Być niezależnym od brutalnych kombinacji życia, które nie dają się ogarnąć okiem i umysłem. Biegną nieubłagalnie do swoich celów, ale nieważne że świat był oczywiście obok wraz ze swymi prawami, którego zamysłów i tak nie zmienię zamysłów terenów, których nie pojmę, które będę widział albo nie widział z ich zmiennością i ulotnością, które też będę sklejał po kawałku, dodawał nie strawione części.  Ach ten ułomny umysł. Niechby jeszcze ingerencja człowieka, jakiś kamienny chwast dodany do groteskowo nagiego parku z przydzielonym mu ekwipunkiem zakratowanego płotu, z wyrugowaniem płaszczyzny nic nie wnoszącej i co pyszniejszych drzew.
      Dobrze, zbytnio popadam w malkontenctwo, a musze wrócić dygresją dygresji dygresji, do mojej prywatnej rzeki. Ten rytualny dla mnie czas jej doglądania, niczym pilnowania świętych ogni przez nieznużonego wartownika wprawiał w zakłopotanie moją rodzinę. Zwłaszcza dziadka i babcię. Gdy rozlałem wodę, trzymaną przeze mnie
w zapasach w misce przy granicy ogródka, w słoneczny dzień, nadając wodnego charakteru memu schnącemu ze smutku korytu. Szczególnie babcia nie przepadała za tym, gdy wieszając pranie w nie skromnej liczbie skarpetek i innych fatałaszków, jak coś z tej promenady niskonakładowych tkanin wpadło w błoto. W innym przypadku znowu zacząłem grać w piłkę i właściwie grałem wtedy o moją i z moją rzeką, tworząc jej gejzery, choć przy okazji nieraz brudziłem garaż i mury. Z jej urodzajnego  mułu z rozlewów, unieruchamiałem delegację mrówek. Wtedy podczas nieokrzesanych zabaw solidnie mi się obrywało, za tą niezrozumiałą i upierdliwą czynność. Bo jeśli jeszcze zainteresowania rzekami wchodziły w skład geografii świata kraju i innych dziedzin do nich dołączonych, takich jak kultury dawnych cywilizacji znajdywałem wtedy więcej zrozumienia u moich opiekunów. Uważano że te błotne zabawy nic nie dające, a wręcz będące infantylną pozostałością po beztroskich zabawach z dzieciństwa, a że wchodziłem w okres dorastania, powoli to zaczęło to nie uchodzić. Nic nie dawały zakazy, upomnienia i trwało to jeszcze długo (proszę się nie śmiać) jeszcze w czternastym roku życia. Gdy nikogo nie było, poświęcałem małą chwilę by usunąć tamę liści, żeby dać upust wartkości wody, lecz z powodu braku czasu zostawiłem ją samej sobie. Choć czasem spojrzałem na nią tęsknym wzrokiem w przelocie przez podwórko, lub z okna klatki schodowej, przypominając sobie o dawnej intensywnej sieci wodnej. Tak teraz zaniedbanej. Patrząc z perspektywy czasu, widzę w tym coś symbolicznego, bo rzeka na ziemi wiodła swój dumny żywot, z mianem rzeki epizodycznej była także rozpisana na moich mapach. Starannie opracowanych w paru egzemplarzach, choć kursujących tylko wśród moich kuzynów, dla których w ogóle się już nie różniła od rzeczywistych rzek. Chociażby miała nazwę, a wokół niej rozgniatałem kredką na zielono obszary przypominające lasy. Było i parę nierówności podwórka przekształconych na wzgórza z poziomicami, wykropkowane miejsca szczytów wzgórz z podanymi metrami, punkty strategiczne i etc. Moje rozpaczliwe przedłużania nic jednak nie dawały, kończyły się niepowodzeniami. Chciałem żeby spłynęła wraz z uciekającą perspektywą ulicy, do nieodległego strumienia. Później jej dalszy bieg rozpoczęty niewidzialną dla mnie kaskadą, która niczym dla rzek z Ameryki Południowej spływała brutalnym uskokiem, wodospadem z wyżyn wielu metrów na płaskowyż. Szmer tej katarakty, słyszałem tylko przy większym dopingu deszczu. Może stanowiła ona słuchowisko, lub widowisko dla podziemnych kursantów szczurów. Być może była jakimś punktem orientacyjnym, esencją struktur geologicznych ze skrawka niebnego dla nich lądu. Z bólem wyobrażałem sobie jak wślizgiwała się w uregulowany czas skamieniałych od oślizgłości ekstremów tej sfery, która była częścią nas, naszego ciała, ale podświadomie i dosłownie zsyłana była do podziemi. Niezależnie czy ten proces odbywał się w słodkiej delektacji czekoladową krainą, mozaikowych konstelacji czekoladek wyłożonych w fantazyjnych pomieszczeniach opakowania, które nadymały membranę mego brzucha, że można było wtedy przez lekko inne jego nachylenie zwracać bieg podanej piłki. Czy to w słoneczny dzień w dolinie przy leśniczówce po solidnej mięsnej strawie nasyconej przez szare ręce z dymu, wysączonego żarliwie z ogniska. Problem przypływu siły dla moich rąk, rozgryzany był przez rozdrobnione w szczegółach mięsne płaty. Przy pomocy mojej ręki zakończonej siekierą, frazy ruchu uderzanych gałęzi ustawionych na pieńku przez dźwiękonaśladowczy pretekst, wspominały o rynsztunku mięsnych drapieżności. W heroicznym zuchwalstwie, w przypływach magnetycznych idących w fale moich włosów, roztrzaskiwane na kawałki gałęzie niczym rozstąpione morze w bogatej polirytmii, rozrzucały się wykonując akrobatyczne kombinacje po dwóch stronach mnie. Czy to na niebiesko-ocznym basenie, którego woda wydarta była tym dzikim wyrobiskom piachu, stróżowanego przez rachityczne drzewa, przerzucające swą głęboką zieleń, gdzie pomiędzy ich pretensjami skryła się ciemność. Wrzucana była bez pardonu do tego skończonego w swych geometrycznych zagadnieniach, zatrutego pijanymi z zieloności kafelkami dołu. Tam w końcu woda, wolna od troski zmiennego w nastrojach nieba, poddawała się stałym w uczuciu reflektorom, zwisającym z odrapanych ścian. Tworzyły tam błyski na jej zesztywniałym z chlorowego napięcia czasie. Wskakiwali do niej osobnicy w różnym stadium otyłości, ograniczeni przez neonowe przedłużenie tafli skóry, z rezerwacją dla zużytych nieużytków w pasie. Wypijałem w tym miejscu łyk wody, co ciekawe z posmakiem cytrynowym. Co mnie zawsze bawiło, czyli poleconym przez cybernetyczne laboratorium z całą jego strutą galanterią. A co tam, wypijałem to, a nagle wtedy czułem jakbym łączył się duchowo z wodą na basenie, plastikowy dysonans patyczkował się z moimi żyłami. Substytut smaku porównywał się ze zdrowym wynurzaniem się głowy, przy dzikich odstępach leśnych. Choć ten płyn jeszcze nie tracił wiele z pierwotnego przeźroczystego przekazu ustnego, ponieważ kończąc siestę w moim ciele wykraplał się w nieco bardziej sfermentowanym słowie. Tak wszystko pięknie, czekoladki z ich tendencjami do dekoratywności, pikantne kawałki mięsa, nawet woda dekomponowała się zmieniając antyestetyczne strawienia. Tak i moja rzeka drążąc szlachetne zakola, niczym dłutem w sękatej cierpliwej na jej finezyjne manewry ziemi. Później z ostatnim desperackim aktem godności, czyli wodospadem, kończyła swój żywot w pustyni dalekosiężnych, lecz zdeklasowanych refleksji (bo zawitały aż tu). Odrywając się od tych najbardziej nieposłusznych i niekontrolowanych części ciała. W swym fenomenie, w szerokości i głębokości oddziaływania podbijały najdalszy rzut ręką kuli, czy energicznego kopnięcia piłki. To też pewne refleksje płasko wyciętej minimalnej myśli, zdrowo prącej do przodu, łączącej się wyraźnie z wizualizacją podświadomości zagubionej w  psychoanalitycznym śmietniku. Czy widzieliście te heretyckie gnijące budowle? Wycofane z pamięci ludzkiej, na których robactwo swawoliło się w orgiastycznych bachanaliach. Popełniane to całe zamieszanie było przez tych, którzy pod nadzorem bulwiasto-myślo-znośnego  oka telewizora, w tych ciasnych wnętrzach starych domów, odmierzali dzieje życia, a przynajmniej tygodnia w łatwo odczytywalnych oparzonych miejscach na ubraniach, od mocno procentowych alkoholi. Wewnętrznym wzrokiem wchodziłem w ich pokoje. Widziałem strwoniony pot na nieczystej pościeli, ten zaduch, tą męczarnie przedmiotów. Tutaj się powtórzę. Pod naczelnictwem telewizora, zajadano się nie patrząc na relacje przestrzenne dwóch pomidorów do ostentacyjnego funkcjonalizmu kształtu sera. Nie rozgryzano energetycznych właściwości czekolady, nie precyzowano kolorystycznych inwencji przyniesionych zakupów. Tylko pośpiesznie zajadano się, gwałtownie kończąc fazy przełyku. Później wiśta wio. Szybko przeskakując przez rysy na wilgotnej ściance łazienki, hipnotyzującej krok, będące nie zamyślonym uznaniem posadzki wycinającej od wewnętrznego ciśnienia, szlachetnych linii na jej powierzchni dla głębokich ustąpień gładkości skóry na twarzy. Linie te swą cieńkością skłaniały, by iść po nich starannie na palcach, w celu stopniowania wyregulowania ciężaru ciała. Te ceremonie miały stopić się w jednym punkcje, aby godnie siąść, a może wygodnie, tutaj powiem eufemistycznie na pisuarze. W tej chwili następowała o dziwo w tym pośpiesznym jednolicie zrytmizowanym, bez refleksyjnym życiu chwila skupienia. skumulowania energii nad czymś równie skupionym, zmodyfikowanym przez wewnętrzne wiatry, stres, czy w ogóle także pozytywne emocje, które niczym pomocnicy przy dziele w cechu rzemieślniczym mojego organizmu działali dziarsko i oddawali ciemności dzieło o ciepłym przesłaniu i zróżnicowanej fakturze. No ale dość tych dywagacji, bo jeszcze weźmiecie mnie za człowieka niesmacznego, bo takie to źle odżywione tematy poruszyłem. Usprawiedliwię się, że musiało tak być, bo tak jak malarz malując wizje, spełniając nie lubiące czekać rozkazy podświadomości, musi w swym transie dobrać takiego a nie innego koloru, by zbrutalizować, oddać sugestywność mrocznych sugestii. Oddaje je drapieżnymi uderzeniami pędzla, osaczonego ciemną farbą, by podkreślić blask ościsto błyszczących oczu modlącego się widma, w zardzewiałej kolczastej zbroi. Ja też, bo tego domagała się wizja musiałem zakraść się w te splugawione atawistywicznymi wykopaliskami naszego ciała rejony. Chyba jeszcze na tyle logicznie myślę, że rzeka nawet z największym idealistycznym wsparciem nie popłynie w górę nieba, by tam ślizgając się po tęczy ponownie odżyć. Cóż mogę za to, ten ruch w dół musi istnieć, bo co napisałby Witkacy o swoich napięciach kierunkowych. Dość już tego przytłaczającego zgiełku rozkojarzenial. Gdzie to skończyłem wcześniej. Ach tak później miesiące ubywały na zwisającym na wszystko kalendarzu i otwarły się przede mną bramy liceum. W tym czasie nastąpiły niewątpliwie pewne przetasowania w akcencie położonym na rzeczywistości...


19 Październik


W oknie prażą się gwiazdozbiory liści
Tak płaczących
wyrywają się
Dryfują
Wymieniają się kształtem
w rozkwicie biegu z ludźmi
których chód
przegrywa konkurencję
z ich zygzatowatą myślą
daje się ponieść
ich spiralną akrobacją

Ale ja tnę przez te narzucające się
ciemne fale powietrza
i toporne kształty pni drzew
Podparte przez ich drapieżne cienie

I oczy dozorcy
w naszej linii zrozumienia?
Demonizmu?
Zapadnięte oczodoły
tutejszych pubów
Za firanką miga jakaś twarz
ginąca w defiladach innych firanek
tych wspominanych, zapominanych
kumulujących się w łabędzim kluczu